7. Chciałam, żeby zawsze się uśmiechał.

142 21 11
                                    

Minęły dwa tygodnie od mojego pobytu w szpitalu. Temperatura na zewnątrz wciąż spadała, ale ja chciałam iść piechotą. Była siódma rano i już chciałam wychodzić z domu, kiedy za ramię złapała mnie mama.

- Nie mówiłaś, że chcesz iść. - spojrzała na mnie ze zmartwieniem.

- Przecież zawsze lubiłam chodzić pieszo do szkoły, o co ci chodzi? - Nigdy nie miała z tym problemu, wiedziała, że uwielbiam spacerować. A teraz nagle zaczyna się zamartwiać.

- Dzwonię do Sebastiana. - powiedziała, jak gdyby nigdy nic i wyciągnęła komókę.

- Czekaj, co? - Odskoczyłam jak oparzona. W sumie to trochę oparzona na szyi jeszcze byłam. Dobrze, że miałam wtedy związane włosy, bo nie chciałabym być łysa. Musiałabym nosić jakieś peruki.

- Dzień dobry. Samantha chce iść pieszo do szkoły. - powiedziała do telefonu. Czy ona właśnie naskarżyła się mojemu wychowawcy? Rozłączyła się i schowała komórkę, patrząc na mnie z powagą.

- Zakazuję ci wychodzić samej z domu. - Otworzyłam usta ze zdziwieniem.

- Co? Dlaczego? Czy ja coś zrobiłam? - Mama posmutniała lekko i nie odpowiedziała mi na moje pytanie. Drzwi otworzyły się i wparował pan Sebastian.

- Dzień dobry! - Znów zobaczyłam jego piękny uśmiech. Zaraz. Jaki piękny uśmiech? NIE NIE, JA NIE CHCĘ DOŁĄCZAĆ DO RZESZY FANEK PANA SEBASTIANKA.

- Dzień dobry. - odrzekła mu z ulgą na twarzy mama, po czym poszła do salonu. Pan Sebastian objął mnie ramieniem i zaprowadził do swojego auta.

- Dlaczego? - spytałam - Dlaczego nie mogę chodzić sama?

- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie, Sam. - Pierwszy raz użył zdrobnienia, niezły postęp w znajomości, ale wolałabym, żeby był moim nauczycielem, a nie kumplem od siedmiu boleści. Mówiąc do mnie nie patrzył na mnie, tylko na swój samochód. Coś się działo, ale nie potrafiłam powiedzieć, co.

Wychodząc z samochodu zauważyłam Emily. Patrzyła na mnie ze śmiertelną zazdrością, ale zaraz po tym uśmiechnęła się złośliwie i podbiegła do Rebecci. Powiedziała jej coś na ucho, a ta zaczęła się śmiać. Nie obchodziło mnie za bardzo, co tam sobie szepczą. Gdy weszłam do szkoły, podbiegła do mnie Eve. Tak, to ta dziewczyna z pięknymi, blond włosami i malinowymi ustami, która jako pierwsza zadała pytanie o wiek nauczyciela na początku roku. Zaprzyjaźniłam się z nią. Nie, żebym się otwierała i mówiła, co się u mnie dzieje, ale przynajmniej miałam z kim pogadać i siedzieć na większości lekcji. Zaraz po niej przybiegli Riley i Jack, dwa śmieszki, z którymi również się zaprzyjaźniłam. Riley ma krótkie, ciemnobrązowe włosy i tego samego koloru oczy, często ma ubraną czapkę z daszkiem, odwróconą tyłem do przodu. Jack zaś jest ciemnym blondynem ze słodkim uśmiechem i zielonymi oczami. Cała trójka jest ode mnie dużo wyższa, ale mi to niezbyt przeszkadza. Lubię być mała.

- Widzieliśmy przez okno z kim przyjechałaś. Opowiadaj. - zaczęła Eve, a ja czułam, jak robię się czerwona. Po chwili zapowietrzenia odetchnęłam głęboko i spuściłam głowę.

- Moja mama ma bzika. Zakazała mi chodzić pieszo do szkoły, a gdy chciałam to zrobić, zadzwoniła do naszego wychowawcy, żeby mnie zawiózł. - powiedziałam na jednym tchu.

- No, dość niewiarygodnie to brzmi, ale powiedzmy, że ci wierzę. - odparł Riley. Zadzwonił dzwonek na lekcji i we czwórkę udaliśmy się do klasy fizycznej. Pani Harrison weszła z niezłym humorkiem na odpytywanie, czyt. nie miała humoru wcale. Jak zwykle.

- Rebecca Bell, do tablicy. - powiedziała z jadowitym uśmieszkiem.

- Ale mnie chyba głowa boli. - odparła jej z głupkowatym wyrazem twarzy.

- A dupa cię nie boli po dzisiejszej nocy? - spytał ją uprzejmie Jack, a cała klasa wybuchła śmiechem. Pani Harrison chyba też zamierzała wybuchnąć, ale ona raczej nie ze śmiechu.

- Carver, do dyrektora. - powiedziała, sycząc jak opona, normalnie jak ja zazwyczaj. Czy moim przeznaczeniem jest zostanie nauczycielką fizyki?

Odchodząc, Jack rzucił jeszcze:

- Warto było. - Klasa znów się zaśmiała, a najbardziej Eve.

- Eve Wright, może zastąpisz koleżankę przy tablicy, skoro tak świetnie się bawisz na mojej lekcji? - spytała nauczycielka, cedząc przez zęby.

Minęła fizyka, biologia, informatyka i matematyka. Pozostały jeszcze tylko trzy lekcje i mogłam wracać do domu. Weszliśmy wszyscy na drugą godzinę matematyki. Pani Anderson niestety charakterem przypominała panią Harrison, tyle tylko, że ta się na mnie wyżywa przy każdej możliwej okazji.

- Oh, Samantha raczyła przyjść na moją lekcję. Cóż za zaszczcyt. - powiedziała z sarkazmem, jak tylko weszłam. Dobrze wiedziała, że byłam w szpitalu a potem miałam zwolnienie, ale dla niej było to jak ucieczka z lekcji. Głupia suczka.

Rozsiedliśmy się na swoich miejscach i już chciała mnie wywoływać żeby sprawdzić, czy uzupełniłam wiedzę podczas mojej nieobecności, ale rozległ się dźwięk pukania do drzwi. Wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku.

- Proszę! - krzyknęła nauczycielka. Po paru sekundach drzwi otworzyły się, a my ujrzeliśmy w nich naszego wychowawcę, któremu z oczu ciekły łzy.

Pana Sebastiana, któremu z oczu ciekły łzy.

Spojrzałam na niego zmartwiona. Sama nie wiem czemu, ale chciałam, żeby zawsze się uśmiechał, tak jak to było do niedawna.

- C-czy mógłbym prosić do mnie S-Samanthę? - spytał drżącym głosem.

Coś ukłuło mnie w serce.

Sok pomidorowyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz