Francisco się nie pomylił

1.1K 56 5
                                    

- Angela, jedź! Nawet się nie zastanawiaj! Po prostu jedź! Będę do ciebie przyjeżdżać, jak tylko będę mogła, nie martw się. - usłyszałam głos swojej przyjaciółki, kiedy powiedziałam jej, że nie wiem co najlepiej byłoby zrobić.

- Carmen, nie zostawię cię tu samej... - powiedziałam trochę niepewnie.

-Angel, mówię ci. Jedź! Poradzę sobie. Zresztą, nie jestem sama. Mam Ricki'ego, Agnes...

- Nie o to mi chodzi, Carmen. To nie takie łatwe nagle zostawić wszystko, wyjechać z miejscowości, w której żyło się prawie szesnaście lat... - tłumaczyłam jej, ale ona nie dawała za wygraną.

Ciągle mówiła, że z jej chłopakiem Rickim i bardzo dobrą koleżanką, prawie przyjaciółką, Agnes nie będzie jej się nudzić i mam się nią nie martwić.

Rozmawiałyśmy chyba z dwie godziny,  w końcu przyznałam jej rację. Postanowiłam jechać. Po chwili spojrzałam na zegarek - wskazywał godzinę dwudziestą trzydzieści. Jutro około dziesiątej trzydzieści ten człowiek z IRS'u wyjeżdża z naszej wsi. Dzisiaj nie było już mowy o skontaktowaniu się z nim, bo nie miałam do niego numeru telefonu.

Rozpoczęłam pakowanie. Wyciągnęłam wielką walizkę i spakowałam tam chyba ponad trzy czwarte swojej szafy. W środku zostały tylko najmniej wygodne ubrania. Zmęczona zasnęłam chyba około północy. Wcześniej powiadomiłam ciocię i wujka, jaką podjęłam decyzję. Muszę powiedzieć, że ich radość nie wyglądała mi na fałszywą. 

***

Obudziłam się. Spojrzałam na niewielki zegar z funkcją budzika, który stał na szafce obok łóżka. Wskazywał godzinę 10.10. Leniwie zwlokłam się z łóżka. Podnosząc głowę, mój wzrok spoczął na czerwonej bluzce z numerem 10, zawieszonej na lekko obdartych z farby drzwiach pokoju. Dopiero teraz przypomniałam sobie, że coś miałam zrobić, z kimś się spotkać. Wszystko, że tak powiem, powróciło do mojej głowy kiedy, nie patrząc gdzie idę, potknęłam się o walizkę leżącą niemal na środku pokoju. Jeszcze raz spojrzałam na zegar - 10.13. Super! Mam piętnaście minut, żeby znaleźć tego gościa i powiedzieć mu, że jadę. Ponoć miał nocować u miejscowego lekarza, więc po szybkim umyciu zębów itp. i przebraniu się, to właśnie tam skierowałam swoje kroki.

- Jedziesz? - zauważyła mnie Agnes, kiedy mijałam boisko, na którym ona akurat ćwiczyła. Nie dlatego, że kocha sport, ale dlatego, że w poniedziałek miał być mecz.

- Tak! Muszę się pospieszyć, bo ten człowiek z IRS'u zaraz odjedzie! - wyjaśniłam prędko.

- Idę z tobą! - to mówiąc Agnes wzięła piłkę pod pachę i pobiegła za mną.

Kiedy byłyśmy już naprawdę niedaleko domu lekarza, zobaczyłyśmy, jak samochód tego człowieka rusza.

- Halo! Proszę pana! - zaczęłam się wydzierać.

- Niech pan zaczeka! Halo!!! - wrzeszczałyśmy z Agnes.

Jednak auto nadal się nie zatrzymywało. Nie było co czekać, pognałyśmy z Agnes za samochodem. Pojazd trochę zwolnił, bo wchodził w zakręt. Dzięki temu nieco go dogoniłyśmy. Wtedy wpadam na szaleńczy pomysł. Wyrwałam Agnes piłkę z rąk i kopnęłam ją, celując w zderzak auta. Ze złością uderzyłam stopą w kamyk, byłam pewna, że nie trafiłam. Jednak usłyszałam oszołomiony głos Agnes:

- Angela... trafiłaś! Biegnij, ten facet się zatrzymał!

Z niedowierzaniem spojrzałam przed siebie. Przy samochodzie stał człowiek z IRS'u z naszą piłką w rękach. Spostrzegłam też, że zderzak trochę się wgniótł. Ups...

- Ja... ja bardzo pana przepraszam... po prostu chciałam panu powiedzieć, że jadę, a pan już wyjechał i nas nie słyszał i z braku pomysłu kopnęłam piłkę celując w zderzak i...

- Czekaj... celowałaś w zderzak? - mężczyzna przerwał mi.

- Tak... ja bardzo przepraszam, naprawę nie chciałam...

- Stałaś tam, gdzie teraz stoi twoja koleżanka?

Spojrzałam w stronę Agnes, która wciąż stała tam, skąd strzeliłam piłkę.

- Taak... ale nie bardzo rozumiem, o co chodzi...

Wtedy mężczyzna chwycił mnie za ramiona jak kolegę i powiedział:

- Francisco się nie pomylił. Będziesz świetną zawodniczką.

Popatrzyłam na niego lekko zdziwiona. Oczekiwałam wybuchu złości, wyzywania od nierozumnych smarkaczy, a otrzymałam pochwałę.

- Nieważne... leć po bagaże - mężczyzna uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.

Skinęłam głową na znak, że rozumiem i popędziłam do domu po walizkę. Pożegnałam się z ciocią, wujkiem i Agnes, poczym poszłam na pobliski parking mieszczący się obok niewielkiego supermarketu, gdzie miał na mnie czekać ten mężczyzna. Nawet nie znałam jego imienia, nie zdążył mi się przedstawić.

- Jestem gotowa. - oznajmiłam widząc go stojącego obok pojazdu.

Samochód był chyba typem tzw. "garbusa", ale dokładnie nie mogę określić, bo się na tym nie znam. Jedno było pewne: gdybym ja miała zadecydować o losie tego samochodu, już dawno wylądowałby na Allegro lub w innym sklepie internetowym, w którym można sprzedać stare samochody. Ten pojazd wyglądał, jakby miał z pięćdziesiąt lat!

- No, to ruszamy! IRS czeka! - odpowiedział wkładając moją walizkę do bagażnika.

Rozejrzałam się wokół. Czemu Carmen nie przyszła? Przecież obiecywała...

- Angela! - usłyszałam głos za sobą. Odwracając się w stronę głosu, odetchnęłam z ulgą.

- Carmen! Będzie mi cię bardzo brakować, serio... - powiedziałam przytulając przyjaciółkę.

- Spokojnie, dam sobie radę... Mi też będzie cię brakować.

- Musimy już jechać, Francisco chce, żebyśmy dotarli na miejsce jeszcze przed godziną osiemnastą... - widać było, że poczciwy mężczyzna niechętnie przerywa pożegnanie.

I Love Football... and YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz