Na Wzgórzu Drzewa

415 27 5
                                    

Po jakichś dwóch sekundach dotarliśmy do drzewa, a ja w duchu zaczęłam zastanawiać się, dlaczego ten czarno-brązowy potwór na czterech łapach jeszcze nas nie dorwał.

Podskoczyłam wysoko, chwytając dzięki temu gałąź. Ucieczka przed wściekłym dobermanem dodatkowo nadała mi rozpędu, co sprawiło, że skoczyłam wyżej i nie potrzebowałam już pomocy pnia drzewa. Usiadłam na gałęzi i obserwowałam, jak Gabo szybko wspina się za mną. Jednak to wściekłe COŚ było trochę szybsze. Podskoczyło i pazurami przejechało chłopakowi pazurami po nodze.

Moretti syknął z bólu, jednak zachował zimną krew i mimo, jak przypuszczam, piekącej rany, wdrapał się na drzewo i usadowił obok mnie.

- Kiedy to COŚ sobie pójdzie? - mruknęłam wystraszona zaistniałą sytuacją.

- Nie wiem - szepnął chłopak.

Zerknęłam na niego. Masował zaczerwienione miejsce na nodze. Nie zdążyłam się odezwać, bo on zrobił to pierwszy.

- Wiem! Zadzwonię po chłopaków, powinni sobie poradzić z tym psem! - to mówiąc, zaczął jeździć ręką po kieszeniach swoich luźnych jeansów do kolan.

Obserwowałam, jak na jego twarzy maluje się pewność siebie, która po chwili znika i ustępuje miejsca zaniepokojeniu. Kiedy przeszukał ostatnią kieszeń, spojrzał na mnie z jakby... smutkiem?

- Wypadł. Telefon gdzieś wypadł mi z kieszeni, kiedy uciekaliśmy przed tym potworem - tu wskazał czubkiem buta na dobermana wciąż ujadającego pod gałęzią.

Przypomniałam sobie, że miałam coś powiedzieć.

- Pokaż tą ranę - rozkazałam, wskazując na nogę.

- Po co...

- Pokazuj i nie dyskutuj - przerwałam mu twardo.

Chłopak westchnął, widocznie zrezygnowany. Obrócił się w moją stronę i podniósł lewą nogę. Położył ją na gałęzi i zgiął w kolanie. Przypatrzyłam się jej. Trzy rysy po psich pazurach. Z tej środkowej, nieco głębszej, powoli, jakby od niechcenia, spływała krew.

- Krwawisz - mruknęłam cicho, ale on i tak to usłyszał.

- Powiedz mi coś, czego nie wiem - odparł z nutką irytacji w głosie.

- Trzeba by to opatrzyć - mówiłam dalej.

- To też wiem - docinał dalej.

- Niestety, ale nie chodzę wszędzie z apteczką w ręce - mruczałam dalej udając, że nie słyszę Gabo.

- Skończyłaś już bawić się w lekarza i możesz wreszcie zadzwonić po Ricki'ego, czy jeszcze nie? - uśmiechnął się złośliwie.

- A tobie z tą krwią poczucie humoru wypływa, czy co? - parsknęłam krótkim śmiechem.

- Nigdy nic nie wiadomo - mój chłopak również zaczął się śmiać. Bo chyba mogę go tak nazywać?

Wyciągnęłam z kieszeni swój smartfon firmy Sony Xperia i nacisnęłam na niewielki, srebrny, okrągły guzik po prawej stronie urządzenia. Wyświetlacz zajaśniał a moim oczom ukazała się tapeta z widokiem Słońca zachodzącego w Buenos Aires. Wykonałam ją dzisiaj, siedząc w tym samym miejscu, na tym samym drzewie. Jednak fotografia nigdy nie dorówna rzeczywistości.

Przesunęłam palcem po ekranie tworząc wzór w kształcie litery M, jak Moretti. Wtedy na tapecie pojawiło się nasze wspólne zdjęcie również wykonane dzisiaj w tym samym miejscu. Na dole ekranu zawitały ikony różnych aplikacji. Połączenia, Wiadomości, Aparat i... Kontakty.
Kliknęłam w tę ostatnią i wyszukałam numer Rickiego.
Kliknęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam urządzenie do ucha.
- Halo? Ricky?

- Halo? Angela? Gdzie wy jesteście?

- Em... - zacięłam się.
Przyłożyłam dłoń do komórki i szepnęłam - Gabo, gdzie my jesteśmy?

- Powiedz, że na Wzgórzu Drzewa. Będzie wiedział, o co mi chodzi.

Uniosłam brwi w geście zdziwienia, ale przekazałam informację Ricky'emu.

- Weź też apteczkę - dodałam szybko i, po usłyszeniu słów "Dobra, to narka", rozłączyłam się.
Schowałam telefon z powrotem do kieszeni i oparłam się plecami oraz głową o pień drzewa.

Zerknęłam na Gabo. Jego noga znów zwisała w dół z gałęzi.

- Chyba lepiej będzie, jak ta noga nie będzie skierowana w dół... - mruknęłam cicho.

- A ty znowu bawisz się w lekarza? - wywrócił oczami i zerknął na mnie w rozbawieniu.

Jednak widząc, że mówię poważnie, westchnął i podniósł zranioną nogę, po czym położył ją na gałęzi. Siedział teraz tyłem do mnie.

- Chodź tu - mruknęłam, chwytając go za ramiona i pociągając delikatnie do siebie.

Zerknął na mnie przez ramię. Uśmiechnęłam się lekko, ciągle trzymając jego ramiona.

W końcu przysunął się i oparł głowę na moim obojczyku.

- Powinno być na odwrót, wiesz? - szepnął.

- Co, ja powinnam mieć ranę na nodze? - spytałam z lekkim rozbawieniem.

- Co? - spojrzał na mnie z niedowierzaniem - Nie! Chodzi mi o to...

- Wiem, o co ci chodzi - przerwałam mu, wybuchając śmiechem. Jego zdezorientowana mina była bezcenna.

Moretti po kilku sekundach również zaczął się śmiać.

W tej chwili, guzik mnie obchodził wielki i groźny pies wciąż warczący pod drzewem. Guzik mnie obchodziło, że o tej porze powinniśmy już być w Instytucie. Guzik mnie obchodziło, że pewnie później będziemy musieli tłumaczyć się Isabelle. W tym momencie, liczył się tylko on i ja. Nic więcej.

To były najlepsze chwile mojego życia. Zaczynając od interwencji Gabo w klubie obok szkoły Ezequiela, poprzez piękny widok zachodu słońca, aż do teraz.

---
Dzisiaj znów nieco krótszy rozdział...

Miał on się pojawić dwa dni temu, ale (nie)kochany Wattpad nie zapisał mi rozdziału i musiałam pisać od nowa :/

Pozdrowienia i do nexta!

~Carey

I Love Football... and YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz