6

3 0 0
                                    

Waham się. Ostatnie, na co mam ochotę, to zejście do lochów. Stoję w ciszy i patrzę w ciągnącą się w dół ciemność. Nie, nie jest cicho. Znowu słyszę czyjś głos, dalej nie mogę sobie przypomnieć, do kogo on należy.

W końcu bardzo powoli schodzę po schodach. Promienie słoneczne, jedyne źródło światła, zostają za moimi plecami, coraz bardziej otacza mnie mrok. Próbuję wyobrazić sobie jakąś latarkę, pochodnię, cokolwiek. Bez skutku. Widocznie nie mam władzy nad tym miejscem. Lochy odebrały mi moją jedyną broń w tym pokręconym świecie.

W połowie schodów zauważam, że na dole coś się świeci, nie jestem skazana na ciemności. Dodaje mi to odwagi. W końcu udaje mi się pokonać te przeklęte schody, co przy tak ograniczonej widoczności jest niezłym osiągnięciem.

To miejsce jest chyba najgorsze w całym zamku. Oświetlają je wiszące na ścianach pochodnie. Na ziemi jest mnóstwo kałuż, z sufitu cieknie woda i od ścian bije chłód. Po prawej stronie od wejścia znajdują się cele. Na szczęście są puste. Gdybym spotkała tu kogoś , najpewniej zeszłabym na zawał.

Żeby nie zamienić się w sopel lodu, ruszam przed siebie. Mijam cele, zastanawiam się, kto do nich trafiał. Poddani, służący władcy tego zamku? Nie widziałam tu ruin innych budynków, ale może nie szukałam wystarczająco dokładnie? Tu mogła kiedyś istnieć jakaś wioska. Albo dalej istnieje.

Dlaczego właściwie to miejsce jest opuszczone?

Moje rozmyślania przerywa dźwięk z jednej z cel. O cholera. Coś ciemnego podchodzi do krat i przygląda mi się. To znaczy, tak mi się wydaje, bo chyba to musiałoby mieć najpierw twarz, żeby patrzeć. Nagle rzuca się na kraty i szarpie za nie, wrzeszcząc.

Serce szybko mi bije, oczy rozszerzają się z przerażenia. Adrenalina robi swoje — uciekam z taką prędkością, o którą nikt, nawet ja sama, by mnie nie posądził.

Gdy nie mam już siły biec dalej, opieram się o ścianę, ledwie oddychając. Wtedy uświadamiam sobie moją głupotę. Zamiast ruszyć w stronę wyjścia, popędziłam w głąb lochów. Teraz nie wiem, co jest gorsze — pójście dalej ku nieznanemu, czy próba przejścia koło potwora bez dostania zawału. Stwierdzam, że kreatura nie jest warta moich nerwów, po czym patrzę w ciągnący się przede mną korytarz. Tu już nie ma cel, ale za to przejście jest węższe. Chwila, czy na końcu widzę... światło dzienne?

Biegnę jakby goniło mnie stado potworów, tak bardzo chcę się stąd wydostać. Wierzę, że tam, gdzie jest światło, tam jest i wyjście. Nie mylę się, po chwili zbliżam się do uchylonych drzwi prowadzących na zewnątrz. Nareszcie.

Wychodzę na otwartą przestrzeń. Wyjście jest ukryte wśród krzaków. Znowu las. Rozglądam się i widzę, że coś znajduje się za drzewami przede mną. To chyba domy. Ruszam w ich kierunku. Może w końcu spotkam kogoś pomocnego, kto wyjaśni mi, co ja tu robię.

Za drzewami znajduje się wioska. Wydaje mi się opuszczona, nie słychać głosów jej mieszkańców. Raczej nie mam na co liczyć.

Podchodzę do najbliższego domu i wchodzę do środka. Zastaję poprzewracane meble i leżące na ziemi ubrania. Zaglądam jeszcze do paru domów. Wszędzie jest tak samo. Chyba wszyscy uciekli stąd w popłochu. Tylko przed czym?

Znowu czuję, że ktoś mnie obserwuje. Odwracam się powoli i widzę zakapturzoną postać. Przez sekundę boję się, że to potwór z lochów jakimś cudem wydostał się ze swojego więzienia. Nie, to jednak nie on, przecież nie miał twarzy. Wydaje mi się, że pod kapturem widzę błyszczące oczy.

Postać przywołuje mnie gestem i rusza w głąb lasu. Ne pozostaje mi nic innego, jak ruszyć za nią.  




KsiężniczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz