- Czego ty właściwie chcesz, Akaashi?
Brunet pokręcił głową. Znów mocno zagryzł usta; jak niepodobnie do siebie, jak wymownie, jak autoagresywnie. Jakby mówiąc: nie wiem, nie powiem, nie pytaj.
x
Powinien wiedzieć, czego chciał. Przyznać się do tego. Nazwać po imieniu. Chciał na powrót być z Bokuto? Choć na chwilę? Ile by dał? Ile dokładnie?
Nie wiedział, nie myślał o tym dotąd, działał palpacyjnie, co nieuchronnie pociągało za sobą pomyłki. I oto był, w tej pomylonej sytuacji, nie wiedząc, co będzie dalej - co pocznie ze sobą i jak teraz ułoży się relacja z Bokuto. Już więcej nie wiedział nawet, co trwa teraz. Jak nazwać tę kakofonię sprzeczności?
Nie byli ze sobą i rzekomo nie mieli więcej być. Mimo tego poszli w kierunku intymności, która otrzymała epitet "niezobowiązująca" - czy coś podobnego w ogóle istniało? Słowa "intymność" i "niezobowiązująca" zdawały się wykluczać.
Powtarzając jak mantrę, że on i Bokuto to przeszłość, czy nie próbował uczynić jej teraźniejszością oraz prawdą? Co robisz? Czego chcesz?
Miał Bokuto nad sobą, za sobą i nie oglądał się na jego twarz z takim uporem, jakby więcej nie zamierzał spojrzeć mu w oczy.
Może to właśnie słuszne - nigdy więcej nie spoglądać ani generalnie nie widzieć go na oczy.
- Wszystko w porządku? - spytał Koutarou. Ciepły oddech towarzyszący pytaniu, subtelnemu westchnięciu, omiótł policzek i skórę Akaashiego. Tak blisko. Tak ciepło.
- Jest dobrze - odszepnął Keiji głosem, który miał ukazywać pewność, nieznaną obecnie ciału. By Bokuto mógł zaakceptować pomrukiem, a następnie przesunąć czubkami palców po jego brzuchu. Brunet pamiętał jeszcze ten nawyk, stałą trasę, którą pod koniec gry wstępnej przemierzały palce Koutarou, zanim przechodzili dalej.
Akaashi nie potrafił określić, czy czuł się jak dawniej, kiedy jeszcze oboje karmili się zgodnie nadzieją na związek po grób. Czy seks powodował większą przyjemność, kiedy sądził, że Koutarou był mu pisany? Czy wtedy kochał go bardziej czy mniej niż teraz? Czy teraz go kochał?
Wypaczony sentymentalizm. Tęsknota za jakąś stabilizacją. Samotność, przemożna samotność. Wszystko mogło prowadzić do tego, co właśnie robił. Miłość nie musiała stać za jego uczucami; może nie było tak źle.
Kiedyś się nie obawiał ta i z pewnością nie czuł obezwładniony myślą, że wpędza się w kozi róg. Teraz bał się samego siebie, własnej nierozwagi i owej niewłaściwej nadziei, że być może zdoła znowu spleść ich losy w jedność.
Skoro znów łączyli się cieleśnie, drugie połączenie duchowe stawało się przecież bardziej prawdopodobne. Przynajmniej trochę. Chciał dać temu wiarę.
Jak ich pot, uwspólniony, niezdrowa przyjemność mieszała się ze strachem. Bo obecna chwila się skończy - i co wówczas?
Straciło prawdo bytu owo naiwne przypuszczenie, iż stosunek w czymś pomoże, coś wyjaśni czy może rozluźni napięcie, które doprowadzało Akaashi do szaleństwa.
Nastawał tylko jeszcze mniej korzystny etap.
x
Czy pozwoliłby sobie upaść nisko? Nie. Nie pozwoliłby. Nie pozwoli. Jeśli to przegrana sprawa, porzuci. Odwróci się do Bokuto plecami w razie konieczności. Sprawi, że ten oddali się i zniknie z pola widzenia - oto klucz.
Nie chciał sobie zniszczyć życia. Nie zniszczy. Za wiele perspektyw mu nadal pozostawało. Szkoda je zmarnować.
Zrobił już prawdopodobnie dwie najgłupsze rzeczy w swoim życiu. W jednym dniu, jakby w pośpiechu ucieczki przed zdrowym rozsądkiem. Najpierw słownie, pytając i potwierdzając, potem zrealizował swoją propozycję. Ucieleśnił. Dokonało się.
Ale już nigdy więcej. Nie tego chciał. Złudzeń opłaconych własnym ciałem.