Rozdział 5 ,,Ufasz mi..."

30 3 0
                                    


-Twoje łzy sprawiają mi ból.- Powiedział przecierając dłonią łzę która spływała mi po policzku. Położyłam dłoń na jego szyi. Był tak ciepły. W jego oczach zobaczyłam smutek który dobrze maskował uśmiechem. Powoli przysunęłam się do niego i przytuliłam. Słyszałam jak jego serce szybko bije. On mnie również objął i przytulił. Była to jedna z tych chwil w których człowiek odpływa. Nie myśli nad niczym, po prostu całą swoją uwagę skupia na tej jednej osobie.

-Gołąbeczki, Joshua prosi abyście zeszli na ognisko. Tam się poprzytulajcie bo jest dosyć zimno.- Tą piękną chwilę zepsuł nam Carl. Tak bardzo nie chciałam jej przerywać. Smutne uczucie, czułam że odfruwam i nagle, jak budzik o poranku ktoś wyrywa mnie z pięknego snu.

-Kto to Joshua ?- Wyszeptałam do Jamesa. W moim głosie czuć było smutek. Dźwięk z moich ust był cichy i niski, niczym po przebudzeniu

-To ojciec Carla i Brada . Po śmierci ojca on się mną zajął.-.

-Jest on dla ciebie jak ojciec ? - spytałam trochę nieśmiało .

-Tak. Zajmował się mną całe życie. - Zeszliśmy na podwórko. Wszyscy siedzieli wokół ogniska. Jeden z chłopców grał na gitarze. Był to raj dla moich uszu. Siadłam na pniu koło starszego mężczyzny.

-Dobry wieczór nazywam się...-.

-Michelle . Nie musisz się przedstawiać. Każdy tutaj zna twoje imię. Ja mam na imię Joshua. Wychowałem wszystkich tutaj i zbudowałem własnymi rękami ten dom. Traktuj go jak swój. Jesteś tu bardzo mile widziana. - .

-Bardzo miło mi was wszystkich poznać...- byłam trochę zawstydzone że nie znałam tu wszystkich, lecz wszyscy znali mnie. Rozejrzałam się nie wstając . Wiele osób miało blizny takie jak ma moja mama na ręce. Tak jak ich wszystkich jakieś dzikie zwierzę podrapało. Każdy był uśmiechnięty. Obok swojej partnerki bądź partner, albo nawet obok rodzeństwa. 

Carl nagle zaczął opowiadać jakąś historię która się w ogóle nie wydarzyła, a przynajmniej tak mnie poinformował James który siedział obok. Chłopaki nagle wstali i zaczęli się wygłupiać . Jeden popychał drugiego i w końcu James się dołączył.

Po chwili szaleństwa Alice przyniosła górę kiełbasek . Alice to żona Christiana. Podczas uczty dowiedziałam się ciekawych rzeczy o tej rodzinie. Okazuje się że Elizabeth, Rosa i Kendall to bliskie kuzynki, a James to daleki ich kuzyn. Christian i jego żona mieszkają z nimi od bardzo dawna bo są bliskimi przyjaciółmi. Połowa osób zgromadzonych to nie rodzina, lecz coś ich łączy dlatego traktują się tak jak by byli rodziną. Gdy spytałam co ich łączy wszyscy spojrzeli na Joshu'e . Joshua powiedział że dowiem się tego nieco później.

Dziesięcioletnia i pięcioletnia Ashley i Amber zaśpiewały mi pieśń. Są one córkami Alice i Christiana. Słowa ballady zszokowały mnie. Śpiewały ją bardzo wolno. Przez moje ciało przeszedł dreszcz. Dziewczynki były takie obojętne co do słów które pięknie wyśpiewały.

,,Nawet gdy noc ciemna i mroczna jest, wilki nie śpią. Pilnują nas te dobre duszyczki. Wilki mają długie kły, szorstkie futro i duże łby. Jednak są takie istoty, które krew w żyłach ludziom zabrały. Lecz nie bój się chłopczyku mój mały. Wilki już dawno te istoty zabrały. Zimne istoty w las się schowały. Wilki tak ludzi pokochały. Życie by za nich oddały. Więc strzeż się mój ty mały, nie chcesz by zimni cię od nas zabrały..."

Wpatrywałam się w ogień. Mój wzrok był nieobecny. Milczałam bo wyobrażałam sobie całą to historię. Alice po cichu wzięła najmłodszych. Zwróciłam na to uwagę dopiero gdy Amber przytuliła się do mnie i życzyła dobrej nocy. Nikt się nie odzywał. Każdy trwał w ciszy która była mi miła. Gdy wróciłam na ziemię zobaczyłam, że z twarzy wszystkich zgromadzonych uśmiech zabrał wiatr. Byli bardzo poważni. Kilka osób tak jak ja wcześniej bujało w obłokach. Lecz obłoki były ciemne i deszczowe.

Zew LasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz