Rozdział 20

179 18 0
                                    

Droga do domu nie była ani długa, ani krótka. Chłopcy słuchali Luna, który opowiadał o tym, co przydarzyło mi się na wf-ie. Bracia o dziwo nie przerywali mu i nie rzucali żadnych kąśliwych uwag. Przejęci słuchaniem, chyba nie zorientowali się, że ktoś wychodzi spomiędzy drzew. Jak mogli stracić czujność?!

Fioletowe włosy od razu rzuciły mi się w oczy.

- Siema, frajerzy - Audrey wydała z siebie dźwięk, który chyba miał być śmiechem.

- Ten jest frajerem, kto na czterech chłopaków rzuca się sam - odciął się Gary.

- A kto powiedział, że jestem sama? - posłała mu złowieszczy uśmiech, a po obu stronach drogi zaczęły się pojawiać wampiry.

Było ich na pewno więcej niż dwadzieścioro. Bracia Night zasłonili mnie jak tarcza i całe zajście musiałam oglądać, spoglądając ponad ich ramionami. 

- A jednak nie widzę tu nikogo, żadnych godnych przeciwników, a Ty Gary? - zapytał kąśliwie Pablo, zwracając się do brata.

- Przypominam, że obowiązuje was zasada tajności - powiedział nagle Shery i wszystkie spojrzenia skupiły się na nim. - Taka sama jak nas wszystkich.

- Chrzanić zasady - krzyknął ktoś z tłumu.

- Nie - nagle pojawił się między nimi Max. - Ludzie nie mogą się dowiedzieć, nie w ten sposób - zamilkł na moment i poczekał, aż wszyscy zwrócą na niego uwagę. Co za palant. - Zaciągnąć ich do lasu.

Wampiry jakby tylko czekały na sygnał. Rzuciły się na chłopców, próbując ich zepchnąć między drzewa. Ku mojemu zaskoczeniu, Nightowie nie opierali się tak bardzo. Dopiero za linią drzew zmieniali formę. Naraz stanęły niedaleko mnie cztery potężne wilki, rozwścieczone i najeżone, gotowe do walki. W świetle dnia wilki miały nieco inne kolory. Gary miał rudobrązową sierść, a Pablo piaskową.

Stałam w miejscu, zbyt zestresowana. Chciałam uwierzyć, że to się nie dzieje naprawdę, ale w przeciągu ostatnich kilkunastu dni przeżyłam wystarczająco wiele, abym zaczęła ufać swoim oczom. Kiedy pierwszy wampir rzucił się na Luna, rozgorzała walka, a ja poczułam, jak szczęki zaciskają się na moim plecaku. Odwróciłam głowę. Pablo rozłożył skrzydła i już prawie wzbił się w powietrze, unosząc mnie tym samym lekko nad ziemię. Pięć, a potem sześć wampirów doskoczyło do niego i ściągnęło ogromnego zwierza do ziemi. Upadłam.

Każdy z wilków walczył z przynajmniej pięcioma przeciwnikami. Widziałam, że próbują uciec w las, ale wtedy ich oczy powracały do mnie. Ja wciąż byłam na uboczu drogi. Podniosłam się. Wtedy pojawiła się Audrey. Złapała mnie za gardło i zaczęła wpychać za drzewa. Zrozumiałam chłopców. Póki byliśmy na widoku, walka była dużo trudniejsza. Ja też chciałam walczyć. Nie mogłam stać z założonymi rękami, więc pozwoliłam się zaciągnąć do lasu. Mimo to uścisk wampirzycy nie zelżał. Kiedy znalazłyśmy się kilkanaście metrów od drogi, rzuciła mną o drzewo. Poczułam ból promieniujący w okolicach mojej głowy, jednak szybko zniknął, gdy w polu mojego widzenia pojawił się Max.

- Spisałaś się - pochwalił dziewczynę, a ona uśmiechnęła się triumfująco i rzuciła w wir walki.

Wilki opędzały się od przeciwników na wszelkie sposoby. W powietrzu latały kawałki szkła, wampiry i liany. Mnie zaczęło piszczeć w uszach i już nawet nie słyszałam, co mówi do mnie blondyn. Nie miałam siły uciekać. Złapał mnie za ramię, zacisnął na nim dłoń i podniósł moje niemalże bezwładne ciało do góry. Zaczął gdzieś iść i chociaż próbowałam stawiać opór, był silniejszy. Wciągał mnie w głąb lasu, z dala od demonów.

Pisk w uszach zdążył ucichnąć na tyle, żebym się zorientowała, że jesteśmy zbyt daleko od pola walki. Nie słyszałam ani okrzyków, ani wściekłych wilków. Byłam tylko ja, Max i otaczający nas las.

CualiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz