Snułem się po kuchni, czekając aż woda w końcu zacznie wrzeć. W ten zimowy, senny wieczór potrzebowałem gorącego napoju, który rozgrzałby mnie od środka, pośród tych lodowatych, kamiennych murów.
Z małego okna obserwowałem jak krajobraz przeistacza się w bajkową scenerię.
Biały puch pokrywał bezlistne drzewa, a także wszelkie inne, tak różne kształty, docierając do każdego zakamarka, czy wgłębienia.
Ta pora roku kojarzyła się z ciepłem, co było kontrastem do panującej temperatury.
To właśnie w tym okresie ludzie stawali się ognikami, które dawały wytchnienie zmarzniętym samotnikom.
Rozpalone w domu kominki, rodzinna atmosfera i zapach gotowanych potraw spowijał miasteczka.
My nie mogliśmy pozwolić sobie na sielskie i beztroskie zachowania.
Jesteśmy na obrzeżach życia innych ludzi. Krążymy wokół nich, niczym skalne odłamki, patrząc z ustalonych pierścieni na ich świat.
Powoli wsypałem ususzone liście herbaty, by podziwiać jak gorąca woda wypłukuje wszelkie, odpowiedzialne za smak i kolor związki.
Dopiero po chwili zauważyłem, że nie jestem już dłużej sam.
Też nie mogłeś spać?
Zwróciłem się w twoim kierunku zachwycając się niezmienną mimiką i znajomymi sińcami pod oczami, by ponownie odwrócić się do ciebie plecami.
Twoja ulubiona, porcelanowa filiżanka, biała jak twoja cera i tak samo delikatna, stała na blacie, gdy zacząłem przygotowywać napar również dla ciebie.
W jednej chwili poczułem oplatające mnie ramiona, a także twoje zimne, szczupłe palce, które schowałeś pod moją koszulką.
Bez słowa sprzeciwu tkwiłem z tobą w tej pozycji, nie wiem jak długo, ale celebrowałem chwilę ciesząc się z twojej bliskości.
Być może na naszej drodze, orbitach które są jasno określone, pojawia się szansa na normalność?
Skupisko martwych kamieni jest w stanie dryfować po kosmicznej przestrzeni z innymi, nie odbiegając od norm planety wokół której krążymy.
Powiedziałeś moje imię, ale nie tak jak zawsze. Pieściłeś nim moje uszy i cieszyłeś bijące serce.
W pewnym momencie przestałem czuć ciężar twojego ciała na plecach, a także ramiona uwolniły mnie z żelaznego uścisku, w których chciałbym spędzić nieskończoność.
Palce, które zostawiały niewidzialne, żarzące się kręgi na mojej skórze, dzierżyły naczynie z parującą cieczą.
W ciszy napawaliśmy się swoją obecnością, czując jak do naszych ust dociera gorzki smak.
Nie miałem racji.
Być może jako strażnicy świata, będący na obrzeżach społecznej rzeczywistości jesteśmy pozbawieni rodzin, ale napewno nie brakuje nam miłości.
W tych mglistych oczach widziałem galaktykę mojego szczęścia, które mi ofiarowałeś odwzajemniając moje uczucia.
CZYTASZ
SP4C3 1 | R I R E N |
FanficKosmos to odwieczna zagadka, tak samo jak pojęcie miłości. Krótkie, subtelne rozdziały o uczuciu porównywanym do ciał niebieskich wszechświata. Ereri/Riren