3

20 5 60
                                    


Biłem się z myślami siedząc na ławce w parku. Lubiłem tam przebywać, to miejsce było spokojne, przebywało tam wiele  artystów, szczególnie malarzy, chociaż gdzieniegdzie  muzycy tworzyli melodie. Zazdrościłem im talentów, bo sam nie miałem żadnego. Nie umiałem nic robić, moje umiejętności kulinarne były marne, nie byłem geniuszem, raczej słabym uczniem, na dodatek jedyne co umiałem narysować to kwiatek albo pysk psa, które nawet skrytykowała mała dziewczynka, o muzyce lub śpiewu w moim wykonaniu nie wspomnę, chyba, że chcecie zostać głusi. 

Muszę w końcu gdzieś się zatrudnić, jeżeli nie chcę mieszkać w  już i tak rozpadającym się mieszkaniu, gdzie na ścianach pojawia się grzyb. Wstałem z mojej ulubionej ławki, strasząc tym gawrony. Nagle usłyszałem jak moja komórka wydaje dźwięk przychodzącej wiadomości, więc przyciskiem włączyłem telefon i spojrzałem na wyświetlacz. 

Nieznany Numer: Cześć! To ja, Camilla. 

Ja: Cześć, Camilla, skąd masz mój numer? 

Camilla: Przekupiłam Maggie za ciasteczka z czekoladą. 

Ja : Nie przypominam sobie, abym podawał jej mój numer telefonu.

Camilla: Chciała cię zaskoczyć, ha ha! 

Ja: Może i masz rację. Kasa na koncie się kończy, do jutra. 

Camilla: Nie ma sprawy, pa.

Oczywiście miałem jeszcze trochę na koncie, ale nie chciałem ich marnować. Przechadzałem się między drzewami, prosto do mieszkania. Znałem drogę na pamięć, mógłbym iść nią nawet z zamkniętymi oczami i bym trafił. To znaczy chyba bym trafił. 

Spojrzałem na zegarek w telefonie. No nieźle, trzydzieści po dwudziestej. Pożałowałem, że nie wziąłem ze sobą roweru. Dojechałbym zdecydowanie szybciej. Może nie było jakoś daleko od mojego mieszkania, ale zawsze coś. Na dodatek mieszkałem na niebezpiecznej ulicy, gdzie z rogu zaraz może gdzieś wylecieć psychopata.  Wybrałem ścieżkę na skróty, po której.. cóż.. nienawidziłem chodzić. Zwłaszcza po ciemku. Wszędzie walały się patyki i butelki, dołki no i psy. Uliczne, bezdomne psy. Nie żeby coś, kochałem zwierzęta, ale chyba nikt nie chciałby napotkać wściekłego, agresywnego psa, co nie? Przynajmniej tak myślę.Miałem nadzieję, że nie spotkam żadnego psa ani psychola, toteż przyśpieszyłem kroku. 

Po około, czy ja wiem, dziesięciu minutach wszedłem do mieszkania.

" Trzeba się stąd wyprowadzić" – pomyślałem. Podłączyłem kabel do komórki, aby się naładowała. Może i prąd ciągnie, ale przynajmniej długo trzyma. Czego można spodziewać się po starszych modelach, tylko na takiego było mnie stać. Ważne, że działał. 

Sprawdziłem, czy odrobiłem zaległości ze szkoły, umyłem się i poszedłem spać z myślą, że na następny dzień poszukam fajnej pracy. 


                                                                                             ***

Obudził mnie dźwięk budzika. Siódma. Spokojnie wstałem z łóżka i ruszyłem w stronę łazienki. Siedziałem tam zaledwie pięć minut i ruszyłem do pokoju aby się ubrać. Posiedziałem jeszcze chwilę i zanim się obejrzałem była siódma czterdzieści. Odpiąłem ładowarkę i wyciągnąłem ją z gniazdka, wsadzając telefon do kieszeni jeansów. Posłałem jeszcze łóżko i ruszyłem w stronę korytarza, gdzie założyłem na nogi swoje stare trampki. Poprawiłem torbę na ramieniu i wziąłem rower.

Akurat trafiłem na dzwonek, w związku z tym pobiegłem do klasy, gdzie spotkał mnie karcący wzrok nauczyciela. 

– No, Reed, znowu spóźnienie. Jeszcze jedna taka sytuacja, a następnym razem już ci nie podaruję. 

Pan CzasuWhere stories live. Discover now