Rozdział 7.

224 29 7
                                    


Słoneczny dzień w Wenecji sprawił, że June chętnie przemierzała ulice wolnym krokiem, prowadząc wózek. Pozwoliła siostrze dokończyć pracę, której trochę się nazbierało i nie chciała, by Elijah jej przeszkadzał. Prawda była taka, że nie miała ochoty czytać cudzych listów i czuła się niezręcznie, gdy musiała na nie odpowiadać. A niektóre były naprawdę szalone.

W jej głowie znikąd pojawił się Jonathan, który swoją obecnością wywoływał uśmiech na twarzy kobiety. Kojarzył jej się z najlepszymi czasami w życiu, gdy mogła beztrosko bawić się do wieczora i nie dbała o nic więcej oprócz świnki morskiej, którą rodzice kupili jej na dziesiąte urodziny. Wspominała ostatni wieczór i w głębi serca nie mogła doczekać się powtórki. Chciała napisać do Jona w weekend, ale nie chciała mu przeszkadzać w spędzaniu czasu z rodziną. Wiedziała, jak wiele dzieciaki dla niego znaczą i zazdrościła mu szczęścia, które miał. Sama patrzyła na miłość Sharon do Elijaha i uśmiechała się, a w środku jej serce łamało się na milion małych części. Zwłaszcza że jej siostra często zaczynała temat rodzicielstwa June i ciągle wmawiała jej, że nigdy nie jest za późno i przecież dużo kobiet rodzi po czterdziestce.

Cichy dźwięk dzwonka wyrwał ją z rozmyślania. Prędko odszukała komórkę w torebce, by nie obudzić śpiącego chłopca i uśmiechnęła się na widok imienia przyjaciela.

– Hej – powiedziała, akceptując połączenie.

– Hej, June. Co tam? Przepraszam, że się nie odzywałem, ale byłem w Manchesterze i wróciłem dopiero późno w nocy.

– Jasne, jak spotkanie?

– Cudownie, trochę krótkie, ale udane. Co u ciebie?

– Weekend naprawdę udany, właśnie jestem z Elim na spacerze.

– Na spacerze? Nie jest za zimno?

– Żartujesz? Jest naprawdę ciepło!

– Och, siedzę w biurze i chmury wydają się jakieś ciemne.

– Może to praca je ściemnia? Powinieneś trochę odpocząć.

– Tak, chyba masz rację. Powiedz, gdzie jesteście i zaraz będę.

– Słucham? – zapytała ze śmiechem.

– Sama powiedziałaś, że potrzebuję spaceru.

– Ja...

– Nieładnie odmawiać starszym! – I znowu argument stosowany w dzieciństwie, przez który June poddała się i podała miejsce spaceru. – Będę za kilka minut, poczekajcie tam na mnie!

Rozłączyła się i spojrzała na chłopca, który nadal spał. W nocy był jakiś niespokojny i teraz nadrabiał zmarnowane godziny. Jego spokój działał i na nią, więc w końcu zajęła ławkę i wystawiła twarz na słońce. Krem z wysokim filtrem miał chronić ją przed dodatkowymi piegami, których nie znosiła i nie umiała pokochać, jak radzili w magazynach z artykułami dotyczącymi pozbywania się niechcianych przebarwień z ciała. W jej głowie pojawił się głos Sharon, która bezczelnie zdjęła jej obrączkę przed umówionym spotkaniu, dodając, że to jej szansa. Następnego dnia rano znowu ją nałożyła i do teraz tkwiła na jej palcu. Spojrzała na złoto, które w środku miało wygrawerowane datę i cytat dotyczący wieczności, który łączył się z obrączką Daniela. Zdjęła biżuterię i bawiła się nią chwilę, by później wcisnąć w kieszonkę torby.

– Hej – usłyszała za sobą szept i poczuła rękę na ramieniu. Jonathan szybko cmoknął ją w policzek i zajął miejsce obok. – Miałaś rację z pogodą, jest świetna.

Cztery tygodnie na miłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz