Rozdział 7

31 6 14
                                    

Cassie

  Alex miał urodziny w sobotę, dlatego całą niedzielę poświęciłam sobie na odpoczynek. Dzisiaj był poniedziałek, co oznaczało, że muszę wstać do szkoły. Skopałam kołdrę z łóżka i głośno ziewając, wstałam z posłania. Zrobiłam delikatny makijaż, ubrałam czarne spodnie i beżowy sweter, po drodze jeszcze szybko wstąpiłam do łazienki, aby uczesać się w luźny kok. Weszłam do kuchni, gdzie czekała już na mnie ciotka, gotowa do wyjścia. Była ubrana w szary płaszcz, a długie, ciemne włosy opadały falami na jej ramiona. Oczy miała podkreślone eyelinerem, a usta różową pomadką.

  — Podwieziesz mnie? — zapytałam, posyłając jej delikatny uśmiech. Do szkoły miałam daleko, dlatego istniały tylko dwie opcje: podwózka samochodem albo męczarnie w autobusie.

  Wolałam, żeby jednak mnie podwiozła.

  — Tak. Chodź szybko, spieszę się. Przyjdź dzisiaj po lekcjach do kawiarni, dobrze? — Zabrała klucze z blatu, razem z nią szybko udałam się do przedpokoju, zakładając jeansową kurtkę oraz buty.

  Westchnęłam cicho i pokiwałam głową. Dzisiaj miał się odbyć szkolny koncert charytatywny na dom dziecka, bardzo chciałam pójść, lecz miałam swoje obowiązki. Zapewne będzie na nim pół szkoły, jak zwykle przez prace omijałam takie wydarzenia. Dyrektor miał nadzieję, że uda się uzbierać sporą kwotę, dlatego omawiając wszystko z nauczycielami i występującymi, zarządził, żeby odbył się na sali gimnastycznej, ze względu na to, że jest spora. Szczerze liczył na jak największą publiczność. Poprosił również mnie i Mię, żebyśmy sprzedawały bilety, dlatego nie dość, że musiałam zostać godzinę dłużej, to w dodatku nie mogłam iść na koncert. Zbyt wiele dni mnie nie było, powinnam to wszystko nadrobić. 

  Byłam po prostu udupiona...

  Jednak obiecałam i obietnicy dotrzymam. Chciałam tak w pewien sposób podziękować ciotce za to, że znosiła moje humorki, kiedy miałam czternaście lat i przygarnęła po śmierci rodziców. Byłam naprawdę nieznośna, obrażona na cały świat i nieobliczalna, choć tak naprawdę pod tą maską zbuntowanej dziewczyny kryło się wrażliwe dziecko, które każdego dnia przeżywało śmierć swoich rodziców. Zagubione, starające się uciec od tych okropnych uczuć, które wyniszczały je z dnia na dzień, oddając się używkom. Na co ja liczyłam? Chyba na to, że dzięki temu przestanę myśleć o tym przykrym zdarzeniu, a moje serce kiedyś się poskleja. Byłam niestety w ogromnym błędzie. Miałam jednego chłopaka, był moją pierwszą miłością, zakochana po uszy, świata poza nim nie widziałam. Czułam, że to on był tym, który miał uwolnić mnie z tego dołu psychicznego, sprawić, że znowu świat nabierze koloru, a nie będzie tylko szary, przy nim naprawdę wszystko zaczynało być lepsze. Kiedy wydawało mi się, że mogło być wtedy tylko lepiej, moje serce złączyło się w jedną całość, zostało ponownie zniszczone, potraktowane jak nic niewarty śmieć. Przyznał, że to miała być tylko zabawa, nic na poważnie. Zabawa moimi uczuciami, moim życiem, które straciło po tym sens. Zostawił mnie, bo mu się znudziłam, byłam jak lalka — bawił się mną, a potem rzucił w kąt. To mnie jeszcze bardziej dobiło, wgniotło w ziemię, zniszczyło doszczętnie. Ktoś mógł wtedy powiedzieć, że takie nastoletnie związki nigdy nie są na poważnie, nie mają szans na przyszłość, ale ja w to wierzyłam, on był moją nadzieją. Dla mnie, ten ''związek'' był dowodem na to, że po śmierci dwóch najważniejszych osób jest jeszcze ktoś, kto mógł mnie pokochać, zaakceptować taką, jaka byłam. Cóż, życie niestety nie jest sprawiedliwe i nigdy nie będzie. Daje i zabiera. Niewinni niczemu ludzie umierają przedwcześnie lub zostają zniszczeni przez innych. Przez jakiś czas miałam też myśli samobójcze, brakowało mi już sił na wszystko, chciałam to zakończyć, aby nikt mnie już nie skrzywdził, abym się od tego wszystkiego uwolniła. 

WybraniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz