Rozdział 7. Rozmowy trudniejsze niż zadania konkursowe

18 4 9
                                    

PHOEBE

— Tato, chyba będziemy potrzebowali twojej pomocy — powiedziałam, siadając przed jego biurkiem. Poprawił okulary i wyjrzał zza komputera.
— Jasne, o co chodzi?
— Wyruszamy na misję na Ocean Atlantycki. A tak w zasadzie przez Ocean Atlantycki i Spokojny.  Musimy mieć dosyć jedzenia w dwie strony, plus pewnie trochę dla ludzi, którzy przebywają na wyspie.
Zasadniczo, mój ojciec zawsze był dobrym ojcem. Po rozwodzie z mamą spędzał z nami więcej czasu, lecz zmieniło się to po tym, jak ze Scarlet poszłyśmy do szkoły. Mimo tego, że jesteśmy rok młodsze, ojciec postanowił wysłać nas szybciej. Chociaż tyle, że trafiłyśmy do dwóch oddzielnych klas.
Później bez przerwy jeździł na delegacje do Londynu i Glasgow. Taki urok bycia agentem nieruchomości.
— No dobrze, ale dlaczego wy akurat płyniecie? Przecież jest o wiele więcej rodzin żywiołów na wyspach.
W rodzinie ziemi naukę żywiołu rozpoczynało się najwcześniej ze wszystkich, ponieważ była najtrudniejsza. Ojciec od małego uczył nas wszystkich technik, a przy okazji wytłumaczył nam istnienie całego świata. Dzięki temu znałam prawie wszystkie zwierzęta i potwory, oraz wiedziałam o istnieniu innych rodzin.
— Wesa dała szansę Alicji, żeby to zrobiła. A z tego co wiem, kiedy Ogilia rzuciła zaklęcia na Wyspę Potępionych, wyraźnie zaznaczyła, że żeby je złamać potrzeba, potomków czterech rodzin.
— Mogę załatwić wam jedzenie i picie. Łodzi i tak nie zdążyłbym ściągnąć na czas, bo zakładam, że nie macie go zbyt wiele.
— Jasne, łodzią raczej się zajmiemy. I dziękuję, że nam pomagasz.
Kiedy wychodziłam, ojciec rzucił jeszcze:
— Przepraszam, że zaniedbałem was przez te kilka lat. Chciałem zapewnić wam dobrobyt, ale zrobiłem to kosztem czasu, którego nie mogłem z wami spędzić. Niech bogowie czuwają nad waszym losem.

W pokoju jak zwykle panował olbrzymi bajzel. Po kilku minutach w końcu jednak znalazłam książkę od geografii i usiadłam przy zastawionym miskami biurku.
Czas pouczyć się chociaż trochę do tego konkursu – pomyślałam i nachyliłam się nad pierwszym działem.

ALICJA

Nazajutrz, według planu, udałam się do domu pani dyrektor.
Znajdował się on zaraz naprzeciwko szkoły, w jednej z kamieniczek.
Zapukałam nieśmiało w czarne drzwi i po chwili już się otworzyły.
Stanęła przede mną starsza, przysadzista kobieta o czerwonych włosach, ubrana w czarną koszulę i jeansy.
— Tak? — spytała trochę jakby zaskoczona moim widokiem.
— Chciałam z panią porozmawiać, pani dyrektor.
— Wejdź proszę. Chcesz może coś do picia? Herbaty, kawy?
— Nie, dziękuję bardzo.
Na tę okazję specjalnie ubrałam elegancką bluzkę, marynarkę i szare spodnie. Teraz jednak czułam się niekomfortowo, bo kobieta była raczej niewyjściowa.
— Za godzinę będę musiała iść do szkoły, więc jeśli nie zdążysz, to niestety będziesz musiała iść ze mną.
— Nie ma problemu — powiedziałam. Kobieta usiadła na fotelu, i wskazała ręką, żebym zrobiła to samo. Ogień w kominku przyjemnie trzaskał. Na stole znajdowało się kilka kupek papieru, podobnie jak na stoliku z lampką.
— Och, przepraszam za to. Nie zdążyłam tego zrobić w ferie, więc może teraz dam radę — roześmiała się. — To z czym do mnie przychodzisz?
— Ja... Nie wiem od czego zacząć.
Spojrzałam na kobietę przelotnie, po czym wlepiłam wzrok w moje kolana. Wydawała mi się dziwnie znajoma. W taki inny sposób, bo przecież wiedziałam, że jest moją dyrektorką i widuję ją przynajmniej raz na tydzień.
— Widzę, że to coś poważnego. Spokojnie, lepsza gorsza prawda, niż dobre kłamstwo — rzekła i uśmiechnęła się.
— Chciałabym panią poprosić o dodatkowy czas wolny. Dla mnie, ale także dla Henry'ego Edenbar i Phoebe Drew.
Kobieta uniosła brwi.
— Przecież mieliście niedawno ferie. A teraz znowu macie wolne, bo spadł śnieg i zepsuły się kaloryfery w szkole.
— Pani dyrektor... To przeze mnie spadł śnieg. I to ja zepsułam kaloryfery.
— Co to znaczy, że przez ciebie spadł śnieg?
— No bo... No bo ja...
— Rozumiem Alicjo, do czego zmierzasz. Mówienie o żywiołach jest trudne, ale jeśli komuś ufasz, to możesz mówić to pewnie i otwarcie — jej ton głosu stał się bardziej miękki.
— Ale... Ale skąd pani...?
— Proszę, przestań już mówić pani. Wolę określenie babciu.

Kiedy morze pozostawi swe znamięOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz