Rozdział 8. Jasnoniebieska kurtka i wyznania

27 5 6
                                    

HENRY

Zadzwonił telefon. Zawstydzony odsunąłem się od dziewczyny, która oblała się rumieńcem i z cichym ,,Przepraszam", sięgnęła po urządzenie z szafki nocnej.

Ubrałem pospiesznie kurtkę i skierowałem się w stronę drzwi.
— Henry, poczekaj — rzuciła nieśmiało Alicja, kiedy miałem nacisnąć na klamkę. — Pepe się pyta, jak sprawa z jachtem.
Cholera, na śmierć o nim zapomniałem.
— Dzisiaj miałem porozmawiać z mamą — skłamałem. — Dobranoc, Alicjo.
Zbiegłem po schodach, wyminąwszy się z Georgem, po czym rzuciłem się do wyjścia.
Pędziłem przez śliskie chodniki, przebijając się przez śnieg. Zarówno ten padający, jak i ten, który już spadł.
Drogę oświetlały słabe światła latarni.
Głowę zaprzątały mi różne myśli.
To było głupie. To był nieodpowiedni moment. Mina Alicji nie zdawała się mówić zbyt wiele, ale z pewnością była zaskoczona.
Mijając rzekę Ast, o mało co nie zwiało mi szalika, który dostałem kiedyś od mamy.
Zacisnąłem go mocniej na szyi i pognałem dalej.

Wpadłem do domu zdyszany, napotykając pogaszone światła i chrapanie taty.
Usłyszałem jednak ruch, który jednoznacznie oznajmiał, że ktoś nie śpi.
Mama wychyliła się z sypialni w koszuli nocnej i spojrzała się na mnie wyczekująco.
Wypuściłem powietrze z płuc ze świstem, zdając sobie sprawę, że to będzie dluga noc.

Usiedliśmy przy kuchennym stole, po przeciwnych jego końcach.
— Tu nawet nie chodzi o to, że jest po północy i się nie odmeldowałeś — zaczęła matka. — Nie wiem kiedy się tak na mnie zamknąłeś. Nic mi nie mówisz, chociażby o tych czarnych pasemkach.
Przewróciłem oczami.
— A ty nie mówisz mi prawdy. Dziadek żyje i ma się dobrze.
Kobieta spojrzała się na mnie krzywo.
— O czym ty mówisz?
— Nie powiedziałaś mi, że w naszych żyłach od pokoleń płynie ogień. Że dziadek się go zrzekł, żeby móc poślubić babcię. Znajduje się na Wyspie Potępionych, jeśli chciałabyś wiedzieć — burknąłem.
Kamienna twarz opadła, ukazując matczyną troskę.
— Ach, czyli już wiesz... No cóż, chciałam ci o tym powiedzieć sama, prędzej czy później. Owszem, nie jesteśmy już błogosławioną rodziną. Co więcej, napotkaliśmy gniew boga Feritema, który nie zrozumiał, jak z miłosnych powódek można zrzec się tak wspaniałego daru. Nikt z nas jednak nie ubolewa, że tak się stało. Życie bez krwi ognia nie jest złe.
— Skoro o tym mowa... Do naszej rodziny wrócił pocałunek ognia. I to ja go noszę.
Jej wzrok był nieodgadniony. Ni to się cieszyła, ni to była zła. Siedziała tak dobrą chwilę, zanim postanowiła się odezwać.
— Nie przyszło ci do głowy, żeby spytać się mnie albo ojca o zdanie? To niesie ze sobą dużą odpowiedzialność, godziny treningów. — Przełknęła głośno ślinę. — Ale dobrze, poczekaj chwilę, to poszukam starej bransoletki dziadka — powiedziała, wstając od stołu.
— Nie sądzę, żeby to było konieczne — wymamrotałem.

Opowiedziałem mamie historię minionych tygodni, pomijając niektóre kwestie, jak na przykład burzliwą sytuację z Alicją, albo dzisiejsze wydarzenie.
— Nie popłyniesz — rzekła matka, przeciągając się na krześle.
— Co? — spytałem z niedowierzaniem.
— To co słyszałeś. To zbyt niebezpieczne, ale skoro Alicja i Phoebe chcą płynąć, to mogą przecież coś wypożyczyć.
Parsknąłem.
— Od kiedy obchodzi cię moje bezpieczeństwo?
Kobieta wydawała się zbita z tropu.
— W oceanach żyje dużo niebezpiecznych stworzeń, jak choćby rozwścieczone kerifezy, stuokie walery, czy zwykłe rekiny ludojady.
— Błagam cię, bardziej prawdopodobne jest, że przygniecie mnie lodówka, niż zje rekin.
— Powiedziałam nie i koniec! — Kobieta uderzyła ręką o stół. Z pokoju Franka i Lucasa słychać było jakieś szelesty.
— W takim razie ucieknę. Choć i tak pewnie tego nie zauważysz. Tak jak nie zauważyłaś kiedy zacząłem dojrzewać. Tak jak nie zauważyłaś, że przez te wszystkie lata miałaś inne dziecko niż Lucasa, Franka i Kate — bąknąłem, zapinając bluzę. Dom był wychłodzony, bo za dnia nikomu nie przyszło na myśl, żeby podkręcić kaloryfery.
— Henry, bądź rozsądny...
— Tu chodzi o dziadka! Przynajmniej odzyskam kogoś, kto zawsze mnie szczerze kochał.
Te słowa bolały. Mnie i matkę. Widziałem, że to ją zrani, ale musiałem to w końcu z siebie wyrzucić. Nie wiedziałem co to matczyna miłość. Myślałem, że wszystkie matki takie są. Dopóki nie spotkałem mamy Alicji. Kochającej, troskliwej kobiety.
— Ja... Nie wiedziałam, że czujesz się odtrącony...
— No jasne, skąd mogłaś wiedzieć, przecież trójkę dzieci, którymi musisz się przez ten czas zająć.
W brązowych oczach zebrały się łzy.
— Henry, pozwolę ci płynąć, jeśli...
— Jeśli co?
— Jeśli mi wybaczysz, synu.

Kiedy morze pozostawi swe znamięOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz