Byłem rozdarty. Wyszedłem z kamienicy i pokierowałem swoje kroki w stronę budynku z windą, którą tu dotarłem. Kiedy tak szedłem, a deszcz spływał po moich włosach, zalewając mi twarz, tak, że nie wiedziałem, czy płaczę, czy to tylko zimna woda na moich policzkach, zastanawiałem się, czy jeszcze go spotkam. Chciałem w to wierzyć, nie docierała do mnie myśl, że już nigdy z nim nie porozmawiam, że to były nasze ostatnie wspólne chwile, a ja nie mogłem wykrztusić słowa.
Wszedłem do windy i zacząłem wjeżdżać na kolejne piętra zgodnie z instrukcją Luke'a. Robiłem to mechanicznie, bez życia, wpatrując się w jeden punkt, nawet nie istniejąca dziewczynka nie mogła mnie z tego stanu wytrącić. Wyszedłem z budynku, na osiedlu, na którym kilka dni wcześniej spotkałem się z Jodie i Luke'iem, po to, aby przenieść się do miejsca, w którym zostanie wydany ostateczny wyrok na jego życia. Ponownie szedłem mokrymi uliczkami. Nie chciałem jechać autobusem, nawet o tym nie pomyślałem. Było już ciemno, ale na drodze do mojej kamienicy spotkałem Jodie. Stanąłem z nią twarzą w twarz. W rękach miała czarną bluzę. Spojrzała na mnie zdziwiona, co pewnie było spowodowane moim nagłym pojawieniem się i czerwonymi, podkrążonymi oczami.
- Mitch... co się stało?
- Udało nam się... - Szepnąłem zachrypniętym od łez głosem.
- Naprawdę? To cudownie! – Objęła mnie. – Tęskniłam, wszyscy was szukali, a raczej ciebie. – Dodała z żalem.
Nie potrafiłem nic odpowiedzieć, wiedziałem, dlaczego nikt go nie szukał i to napawało mnie gniewem i jeszcze większym smutkiem.
- Gdzie Luke? Muszę mu oddać bluzę. – Odsunęła się.
W tym momencie... nie wytrzymałem. Rozpłakałem się głośno, przypominając sobie nasze ostatnie pożegnanie... Pierdolę to... tęsknie za nim, tak cholernie, tak dużo dla mnie znaczył. Jodie patrzyła na mnie dziwnie.
- Co jest? – Zapytała ostrożnie.
Otarłem łzy i opowiedziałem jej o wszystkim. O tym jak ciotka chciała mu rozerwać twarz, o demonie, który wlazł przez okno do pokoju i wreszcie o Chrisie, o decyzji Luke'a i jego historii. Nie wspomniałem tylko o tej jednej nocy, o tym co zrobił na koniec naszej znajomości i o mojej walce wewnętrznej. Patrzyła na mnie niedowierzając, usta jej drżały. Ale szybko się opanowała w przeciwieństwie do mnie.
- Może... może nie jest za późno. – Złapała mnie za rękę i pociągnęła w górę drogi.
- Nawet nie wiemy, gdzie on... - Słowa ugrzęzły mi w gardle.
- Przestań się mazać, nie pomagasz! – Krzyknęła.
- To nie ty byłaś przy nim, kiedy o tym mówił, to nie ty się z nim żegnałaś! – Wybuchnąłem. – To nie ty patrzyłaś mu w oczy, kiedy płakał! To nie ty.... – Nie skończyłem, bo nie mogłem.
- Mitch... - Pogłaskała mnie po włosach. – Musimy go znaleźć. Znasz go, wiesz, że nie chciałby sprawić nikomu kłopotu.
Miała rację, nie skoczyłby z wieżowca, nie zaćpał w łazience, nie rzuciłby się pod auto, to sprawiłoby, że inni mieliby problem z powodu chłopaka, który tylko chciał odejść. Zrobił to po cichu w samotności, tego byłem pewien.
Poszliśmy do lasu, w miejsce, gdzie czasem razem siedzieliśmy i rozmawialiśmy o życiu. Nie było go tam, tak jak się spodziewaliśmy, ale znaleźliśmy sznurek przywiązany do drzewa i pociągnięty w otchłań lasu. Był nowy w tym miejscu, albo wcześniej go nie widziałem, ale słyszałem, że ludzie w Japonii, którzy idą zakończyć swoje życie w lesie samobójców, rozwieszają takie sznurki, na wypadek, gdyby się rozmyślili i mogli spokojnie wrócić do domów i rodzin. Poszliśmy za nim, zapuszczając się coraz głębiej w ciemność.
No i znaleźliśmy go. Wiatr hulający pomiędzy drzewami, delikatnie poruszał jego sznurówkami. Powiesił się, tak jak myśleliśmy, złote, w księżycowym świetle włosy, zakrywały jego bladą, wręcz siną twarz.
Zakończmy to tak: Chłopak upada na kolana, pod drzem, na którym wisi jego przyjaciel, krzyczy, zalewa się łzami. Nie potrafi się pogodzić. Dziewczyna kładzie mu dłoń na ramieniu, ale on ją odtrąca. Po czym wstaje i próbuje wspiąć się na drzewo, ona go powstrzymuje, ale nie udaje jej się. Chłopak wspina się na nie i z ciąga ze sznura ciało. Zeskakuje razem z nim na ziemię i przytula je do siebie, ciągle płacząc. Dziewczyna coś do niego mówi, on jej nie słucha, jest zbyt pogrążony we własnych emocjach. Wreszcie wie co czuje i to sprawia mu jeszcze więcej bólu. Nie potrafi rozstać się z przyjacielem, ale czy to nadal tylko przyjaciel? W oddali słychać syreny, karetka jest w drodze, to ona ją wezwała. Po chwili, ktoś próbuje wyrwać z jego ramion ciało, coś do niego mówi, ale on krzyczy, nie odda go, za żadną cenę. Nie potrafi i nie chce. W końcu mu go zabierają. Zapłakany patrzy jak ratownik przykłada dwa palce do poranionej szyi blondyna, po czym kręci głową i nagle ciało znika w czarnym worku. Chłopak krzycz, ale ruda go trzyma i nie pozwala mu się wyrwać. Ratownicy, zabierają martwego. On, w końcu się wyrywa i idzie za nimi...
Biegłem za karetką nie zwracając uwagi na to jak bardzo było mi zimno, krzyczałem, płakałem w nadziei, że mnie usłyszą, niestety, mój głos nikł, nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Upadłem w końcu wyczerpany.
- Kocham cię! – Wydarłem się przez zdarte gardło. – Kocham słyszysz?! Kocham! Nie zostawiaj mnie sukinsynu! Nie możesz... bo cię kocham... - Ostatnie trzy słowa dodałem cicho.
Jodie stanęła obok mnie.
- Brzydzisz się mną? – Zapytałem czując jak ból i rozpacz, przykrywa złość na samego siebie.
Otwarła usta nie wiedząc co powiedzieć.
- N-nie... - Westchnęła. – Jasne, że nie. – Pomogła mi wstać.
Przytuliłem się do niej.
- Wiem, że ci smutno... mi też jest, ale musimy żyć dalej, to nie koniec świata.
Odepchnąłem ją.
- Może dla ciebie. – Warknąłem. – Ale ja już nigdy nikogo nie pokocham! Nigdy! Umarłem razem z nim! – Krzyknąłem wściekły i zostawiłem ją samą na środku drogi.
„Umarłem razem z nim!"
Nienawidzę się za ten rozdział...
CZYTASZ
O zgrozo, kopię sobie grób!
Paranormal"Wszystko zaczęło się od śmierci i kończy się śmiercią" - Tak myślał Mitchel Black, kopiąc swój własny grób. - Za kilka lat nikt nie będzie pamiętał ani o nim, ani o tym co zaszło w małej miejscowości Tulsa w stanie Oklahoma... To jest oryginalna we...