7. Moje oczekiwanie

35 8 4
                                    


~~~~Dla odmiany notka będzie tu, bo mam dziwne przeczucie, że nikt tego nie czyta, jak pojawia się to na końcu.


Tym razem rozdział jest wcześniej niż zwykle, ponieważ miałam trochę więcej czasu, a na blogu pojawiła się dziś magiczna liczba 4.444 wyświetleń, co mnie ucieszyło niezmiernie.


Z przyjemnych informacji, rośnie liczba księgarni internetowych, w których można znaleźć pierwsze dwa tomy serii "Czas na wyczerpaniu". Chętnym polecam też zajrzenie na http://lubimyczytac.pl/autor/151379/b-d-b (tak, tak, żebrolajki zawsze w cenie).


Wszystkim czytającym bardzo dziękuję. Łatwiej czasem przemóc się, gdy dopada zmęczenie, gdy wiem, że ktoś to kiedyś przeczyta.

Zachęcam niezmiennie do pozostawiania po sobie jakiegoś śladu.

Nieustanne podziękowania dla niezmordowanej Avieline16 za betowanie.

Enjoy!






                   Niestety doby mijały nieubłaganie. Po paru dniach skończył się jego pobyt w szpitalu, a mi czas zaczął się coraz bardziej dłużyć. Przed wyjazdem wymieniliśmy się numerami, zaakceptowaliśmy zaproszenia na facebooku, dodaliśmy się na skype'ie i generalnie posiadaliśmy swoje wszelkie możliwe namiary, włącznie z adresem. Podałem mu nie tylko mój adres domowy, ale też wynajmowanego w Warszawie mieszkania, na wypadek, gdyby chciał wpaść. Teraz zostały nam tylko wiadomości, telefony i wspomnienia. Nasz wypad na kebab na przykład; minął bardzo przyjemnie i gdybym nie był pewny, że jest inaczej, uznałbym to za randkę. Chociaż, ponoć jestem w jego typie, więc kto go tam wie, co on sobie pomyślał. Mimo że z początku opornie nam szło, to ostatecznie bardzo się przyzwyczailiśmy do przebywania w swoim towarzystwie. Wymienione na początku doświadczenia i kilka pocałunków, sprawiły, że następny dzień był nieco krępujący. Obaj musieliśmy się odnaleźć w codzienności z wiedzą, jaką posiadaliśmy o sobie nawzajem. Ja uparcie zwalczałem w sobie wszystko, co mówiło mi, żeby się nim zaopiekować, a on wyraźnie toczył własną walkę z czymś, co po drodze zaadaptował. Ostatecznie wyszło nam to jednak całkiem dobrze. Nie tylko nasz wypad zakończył się w przyjemnej atmosferze, ale też pod koniec jego pobytu czuliśmy się przy sobie bardzo swobodnie. Niezmiernie cieszył mnie fakt, że przez ostatnie dwa dni Radek jadł już względnie normalnie, bez większej pomocy z mojej strony, chociaż wciąż porcje były raczej małe. Nie chciałem jednak narzekać. Ważne, że jadł. Przez to ominą go nieprzyjemności związane z wizytą w szpitalu psychiatrycznym. Psycholog, z którym Uno wciąż ma spotkania, wystawił mu jak najbardziej pozytywną opinię, więc na jakiś czas powinien mieć względny spokój. Pozostaje nam tylko liczyć na to, że jeszcze długo nie będzie żadnego nawrotu. Ja oczywiście też mam w tym trochę swoich korzyści. Będąc w domu może ze mną bezkarnie i do woli SMSować i rozmawiać. Po jakimś czasie takie nasze konwersacje stały się moim małym nawykiem.

                 Nawet, gdy wróciłem do Warszawy, wiedziałem, że po każdym ciężkim dniu będę mógł usłyszeć jego głos i od razu robiło mi się lepiej. Jednoczesne branie udziału w treningach i chodzenie na rehabilitacje paradoksalnie odbiło się na moim zdrowiu. Chodziłem wiecznie zmęczony i często łapałem przeziębienia, mimo obecnej pory roku. Kto normalny choruje u progu lata? Najwidoczniej ja. Zdecydowanie zmalał mi też apetyt, ale widząc karcące spojrzenie Radka na ekranie monitora, za każdym razem grzecznie dreptałem do kuchni po jakąś lekką kolację. Nawet na odległość pilnował, żebym jadał i się wysypiał, co było na swój sposób urocze. Mimo iż był koniec roku akademickiego, a on już dawno obronił tytuł magistra i złożył wstępnie wszystkie potrzebne dokumenty do rozpoczęcia przewodu doktorskiego, bardzo dużo pracował nad ostatecznym kształtem swoich badań, które będzie chciał złożyć, jak i również pozyskiwaniem kolejnych miejsc, w których mógłby je przeprowadzić. W tak zwanym międzyczasie, chociaż szczerze mówiąc, to nie mam pojęcia, kiedy by to miało u niego być, uczył ludzi angielskiego, bądź hiszpańskiego, a jednak w tym wszystkim znalazł zawsze moment, żeby ze mną porozmawiać i dopytać się czy na pewno prowadzę zdrowy tryb życia. Było to naprawdę ujmujące. Rozbrajał mnie czasem doszczętnie prostymi gestami i słowami, dając mi znać, że się o mnie troszczy. Nie pozostawałem mu oczywiście dłużny, upewniając się, że on również jada należycie, a czasem nawet zmuszając go do jedzenia przede mną podczas rozmowy przez skype'a. Na początku trochę protestował, ale ostatecznie się poddał i nie raz czekał z kolacją, abyśmy mogli w pewien sposób zjeść ją wspólnie. Były to całkiem miłe chwile.

Numero UnoOù les histoires vivent. Découvrez maintenant