Porady

611 111 12
                                    

W kwietniowym numerze przyznałam, że brakowało mi pomysłów na dalsze porady – w końcu mi niektóre kwestie mogą wydawać się oczywiste, za to wam niekoniecznie – i spytałam, o czym chcielibyście przeczytać. Pytanie, rzecz jasna, wciąż pozostaje aktualne, jednak dzięki jednej z czytelniczek znalazłam pomysł na to, jaki temat poruszyć w tym wydaniu.

    Otóż chodzi o... tytuły. Niektórzy twierdzą, że ich nadawanie jest banalne, aczkolwiek częściej spotykam się z opinią, jakoby była to jedna z najgorszych części tworzenia. Poniekąd nie mogę się z tym kłócić, gdyż osobiście posiadam niewielką obsesję, aby tytuł jak najlepiej pasował do treści, a przy tym intrygował i zwracał uwagę potencjalnych czytelników. Cóż, w gruncie rzeczy właśnie na tym polega rola nazwy naszego opowiadania, czyż nie? Prawdę powiedziawszy, patrząc na wattpada, chwilami odnoszę inne wrażenie.

Choć nie zgadzam się z truizmem, jakoby o gustach się nie dyskutowało, muszę przyznać, że jest on kwestią indywidualną i każdemu może wpaść w oko co innego. Niestety na wattpadzie, szczególnie anglojęzycznym, da się odnieść wrażenie, iż istnieje tu jakiś gust uniwersalny. Na naszym rodzimym poletku sytuacja nie przedstawia się wiele lepiej. Najczęściej można spotkać dwa rodzaje tytułów:

• tytuł piosenki, w 99% anglojęzycznej;

• określenie, kim będzie chłopak głównej bohaterki... Zadziwiająco często również występujące w języku angielskim. Zapewne wynika to z jakiegoś dziwnego przekonania, że w ingliszu wszystko brzmi lepiej. Cóż, nie wszystko – coś w stylu „My brother's friend" brzmi równie głupio, co „Przyjaciel mojego brata".

Podobnych przykładów można podawać bez liku. Często pojawiają się również tytuły składające z pojedynczych angielskich słówek. Ponownie – ja wiem, że jest to język bardzo fajny, ładny, dźwięczny, a przy tym prosty do przyswojenia, ale jak to mawiał Fredro: „znaj proporcje, mocium panie".

Rozumiem, że można lubić jakąś piosenkę, ale czy jej tekst naprawdę jest tak powiązany z treścią naszej historii, aby nadawać im ten sam tytuł? Czy po prostu nazywamy na odwal lub chodzi nam o jedną wyrwaną ze zwrotki linijkę do umieszczenia w opisie? Lenistwo nie popłaca, a wręcz może odstraszać czytelników – często opowiadania pod tym samym tytułem niemal w ogóle nie różnią się treścią, więc jeśli ktoś przeczytał już, przykładowo, z pięć opowiadań „Colors" (nawiasem mówiąc, według wattpada w samym języku polskim jest sto dziewięćdziesiąt dziewięć(!) opowiadań o tej nazwie), raczej nie sięgnie po szóste.

Jeszcze gorzej sprawa przedstawia się w drugim wymienionym przeze mnie przypadku. Jasne, sięgając po romans, nie oczekujemy suspensu i zaskakujących zwrotów akcji – przynajmniej nie w pierwszej kolejności – ale widząc opowiadanie o nazwie „My new teacher" raczej zrezygnuję. Dlaczego? Chyba każdy, kto spędził trochę czasu, buszując po wattpadzie, potrafi po podobnym tytule określić, jakie będzie to opowiadanie: mało logiki, dużo źle napisanych scen erotycznych i chaotyczne, urywane wątki służące napędzaniu dramy, a wszystko to okraszone bardzo kiepskim stylem i równie mierną polszczyzną. Oczywiście może zdarzyć się wyjątek od reguły, ale zapewne nauczeni doświadczeniem czytelnicy z góry ominą książkę, nie mając pojęcia, że pod nie zachęcającym, infantylnym tytułem ukryta została opowieść, która mogłaby się im spodobać. Naprawdę warto ryzykować utratę potencjalnych odbiorców, ponieważ brakowało nam odrobiny dobrej woli, aby pomyśleć chwilę dłużej nad odpowiednią nazwą?

Pozostając na chwilę przy języku angielskim – domyślam się, a raczej mogę przypuszczać, że część autorów, decydując o rezygnacji z polskiego tytułu, myśli od razu o okładce. Naturalnie, estetyczna oprawa graficzna opowiadania również jest istotna i może przyciągnąć czytelników, ale nie warto podporządkowywać tej kwestii czegoś tak istotnego jak nazwa całej historii! Okładki zmieniane są raz po raz, a tytuł? Stanowi coś trwalszego, to dzięki niemu inni mogą zidentyfikować naszą książkę, odszukać ją w odmętach wattpada. Ponadto naprawdę, istnieją ładne czcionki, zawierające polskie znaki. Jeśli jednak dla kogoś sprawą życia i śmierci byłoby użycie jednej, konkretnej oraz, niestety, nieposiadajacej polskich znaków, istnieje kilka wyjść awaryjnych dla grafików-amatorów:

Beautiful pain #8Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz