ROZDZIAŁ VIII: "Spokojny"

3 0 0
                                    

Zabiję was.

Nie przestanę istnieć.

– Gaara –



Raz, dwa, trzy... Cztery... Osiem, szesnaście, trzydzieści dwa... Dwieście sześćdziesiąt osiem... Pszczoła użądliła mężczyznę w czoło, ale nim zdążyła odlecieć i zginąć po oderwaniu odwłoka, facet zmiażdżył ją dłonią, rozmazując jej wnętrzności na skórze. Oblizał palce, po których spływały pszczele flaczki. Uśmiechnął się. Miał zielone, podwójne uzębienie. Wyglądało to tak, jakby z pojedynczego korzenia wyrastały dwa skierowane naprzeciw siebie zęby. Kości długie i zakrzywione jak sierpy. Gdy patrzyło się z profilu na jego uzębienie, można było dostrzec, że zęby wyginają się w przeciwstawne łuki, a przestrzeń między nimi przyjmowała kształt serca. Mężczyzna zamknął usta, a gdy ponownie je otworzył, nie miał już zębów. Z wnętrza jego dziwnej paszczy wydobywał się gardłowy jęk. Brzmiał jak lwiątko starające się naśladować potężnego ojca. Jak Simba chcący odgonić natrętne hieny na cmentarzysku słoni. Chris odwrócił głowę, kiedy spostrzegł, że mężczyzna przed nim rozwiera kości szczęk jeszcze mocniej. Przypominał wtedy anakondę chcącą połknąć zdobycz większą, niż pozwalało jej na to standardowe rozwarcie szczęki. Przypomniał sobie, że niektóre gatunki węży potrafiły „wyłamywać" dolną szczękę właśnie po to, by skonsumować większą od siebie zdobycz. Mężczyzna oceniał przez chwilę, co się stanie i czy podoła temu, co zamierzał zrobić, by w następnej chwili sięgnąć rękoma twarzy. Chris spojrzał w przeciwnym kierunku, ale usłyszał charakterystyczne chrupotanie, a po chwili zobaczył też wyrwane zęby, które nieznajomy rzucił mu pod stopy. Żołądek podskoczył mu do gardła, obrzydzenie sięgało zenitu, jednak odruch wymiotny został powstrzymany. Warren spojrzał raz jeszcze na zakrwawione zęby i pomyślał, że tak węże nie robią...

– Ja pierdolę... – wysapał pod nosem, kiedy obudził się z przedziwnego koszmaru. Przetarł powieki opuszkami palców, ziewając głęboko.

Chwilę jeszcze leżał na płasko, wpatrując się w sufit tępym wzrokiem. Myślał nad snem, którego ciekawsze fragmenty zdążyły wyparować z jego głowy. Doszukiwał się ukrytych znaczeń między wierszami, jednak nie znalazł nic interesującego. Nie sprawdził też w internetowym senniku, choć miał to w zwyczaju, co oznaczają poszczególne symbole. Wolał dać temu spokój, zdając sobie sprawę, że czasem lepiej jest żyć w niewiedzy. Pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia, a nim do środka wszedł ktokolwiek, zupełnie zapomniał, nad czym dumał przez ostatnich kilka minut.

– Zjesz z nami śniadanie? – Ktoś zapytał zza uchylonych drzwi. Poznawał ten głos, choć, jak na złość, nie mógł skojarzyć go z żadną twarzą.

Podniósł głowę i spojrzał na kobietę ubraną w służbowy strój. Biała koszula, garniturowa spódnica i marynarka w dopasowanym grafitowym kolorze. Włosy ułożone w szeroki kok, spięty z tyłu głowy wsuwkami, między którymi znalazło się kilka takich, których końce ozdobione były diamentowymi motylkami. Od razu rozpoznał te małe ozdoby, gdyż osobiście pomagał ojcu w wyborze prezentu na rocznicę ślubu.

– Mamo?! – wykrzyczał, pokasłując, jakby zachłysnął się powietrzem. – Co ty tu robisz?

– Mogłabym zapytać o to samo – dodała spokojnie, starając się opanować rozbawienie. – Czyżby wasza podróż już się skończyła? Jesteśmy z tatą na dole, to nam wszystko opowiesz – oznajmiła, nie czekając na odpowiedź. Jej syn jednak, nawet gdyby bardzo chciał, nie wiedział, co mógłby powiedzieć.

Rozejrzał się pobieżnie po miejscu, w którym się znajdował i z zaskoczeniem stwierdził, że był w swoim własnym pokoju. Syknął z bólu – uszczypnął się tak mocno, że na przedramieniu pozostało mu widoczne zaczerwienienie, które na pewno stanie się niedługo fioletowym siniakiem. Głupi, ale jedyny pomysł, na który wpadł, chcąc się upewnić, że nie śnił. Już raz zdarzyło mu się marzyć o domu. Choć nie pamiętał dokładnie tego snu, wiedział podświadomie, że nie skończył się on najlepiej...

Bractwo YōkaiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz