5

271 10 13
                                    

Spoglądam na Olivera, który dzielnie kroczy obok mnie. Przez ostatnią godzinę biegaliśmy po okolicy, zaliczając jednocześnie mój trening i jego poranny spacer. Omijamy grupkę ludzi, a zaraz potem wchodzimy na schodki, prowadzące do kamienicy. Przytrzymuję otwierające się drzwi, a z budynku wychodzi pani Roberta, która mieszka piętro wyżej niż my. Uśmiecham się do kobiety.

- Martina, dziecko moje, jak ja cię dawno nie widziałam. - Obejmuje mnie, mimo, że jestem cała spocona. - Właśnie spotkałam wczoraj tego twojego mężczyznę, ale nawet słówka nie pisnął, że wpadłaś go odwiedzić. - Cmoka mnie jeszcze w policzek, a potem puszcza.- Na ile zostajesz?

- W następny poniedziałek wracam do Rzymu, a potem znów Hiszpania.

- Zostaniesz do końca sierpnia? - Otwieram usta, żeby odpowiedzieć, ale kobieta nie daje mi dojść do słowa. - Ciągle was podziwiam, że już tyle lat wytrwaliście w związku na odległość. - wzdycha. - Ale mam nadzieję, że w końcu skończysz te studia i wrócisz do Barcelony, bo ten chłopak naprawdę za tobą tęskni. Czasem spotykam go jak wychodzi na spacer z tym pieskiem. - schyla się, żeby podrapać Olivera za uchem, na co reaguje machaniem ogonem. -  Obaj wyglądają tak smutno bez ciebie. - Nasza sąsiadka prostuje się, ciągle nie przerywając. - A gdy ty się pojawiasz ożywają! Naprawdę musisz wrócić. - Milknie.

- Niech się pani nie martwi. Znów mnie przenieśli i na to wygląda, że zostaję w Barcelonie.

- To cudownie. Może wreszcie ten twój chłopak zmądrzeje i ci się oświadczy. - Delikatnie marszczę brwi, słysząc jej słowa. Ludzie się uparli o te oświadczyny czy co? Wpatruję się w kobietę i pewnie trwałabym tak dłużej, ale dociera do nas głos narzeczonego kobiety.

- Roberto, kochanie, jesteś gotowa na najlepszą randkę w życiu? - Odwracam się w stronę głosu i w dole schodów dostrzegam starszego pana.

- Już idę, Alberto. - woła, po czym chwyta mnie za ramię. - Mam nadzieję, że do końca życia będziesz taka szczęśliwa jak ja teraz. - Pani Roberta jak na skrzydłach pokonuje schody i ląduje w ramionach mężczyzny. Ten uchyla swój kapelusz w moim kierunku, więc macham im i odprowadzam wzrokiem, po czym spoglądam na labradora.

- I co powiesz na to, hm? - rzucam, wprowadzając go do kamienicy.

Pani Roberta osiem lat temu została wdową, co chyba wszyscy przyjęli z radością. Jej mąż był zwykłym pijakiem i cały czas ją wykorzystywał w najdrobniejszych czynnościach. W każdym razie kobieta, po śmierci męża, nie miała co robić z wolnym czasem, który wcześniej wykorzystywał nieboszczyk, dlatego zaproponowałam jej, żeby zapisała się na jakieś zajęcia i tym sposobem na kursie robótek ręcznych poznała pana Alberto i zakochali się w sobie.

***
Z uwagą słuchamy historii dziewczyny o jej ostatnich zakupach i szukaniu odpowiednich dżinsów. Odkładam głowę na szybie i uśmiecham się delikatnie.

Paula jest tą osobą, która może mówić bez przerwy, nie potrzebując do tego nawet słuchacza. Chyba nikt nie wyobraża sobie rodzinnych obiadów bez jej głosu, który wprost zaczarowuje. Czasem nawet jej opowieść o głupotach staje się interesująca, ale jednocześnie to nie znaczy, że jest bezmyślną idiotką. Co to, to nie. Od zawsze była mądra, miała dobre oceny i to nie dzięki lśniącym oczom, przez które zresztą większość głupot uszło jej na sucho. Wystarczy, że zaświeci oczętami przed braćmi czy ojcem, a wszystkie grzechy są jej odpuszczone. Jednocześnie ta trójka, troszczy się o nią całym sercem, bo jest ich ulubienicą.

Alvaro, środkowy z rodzeństwa, z kolei jest tym, który wszystkich rozśmiesza i likwiduje wszelkie napięcia między członkami rodziny. Co prawda, czasem mu to nie wychodzi i tylko pogarsza sytuację, ale przynajmniej się stara. Jednak czasem ma gorszy dzień i wtedy nie sposób poprawić mu humor. Zamyka się wtedy w pokoju, bierze gitarę i pisze smutne piosenki. Ciągle jeszcze nie zdecydowałam, którą z jego twarzy wolę bardziej, ale prawda jest taka, że to obie tworzą całość, którą kocham.

Greg z kolei jest tym spokojnym i ułożonym. Nigdy nie powoduje kłopotów i niekiedy woli przemilczeć pewne kwestie. To nie znaczy jednak, że cały czas taki jest. Czasem ulega namową swojego młodszego brata i razem przez chwilę się powygłupiają, ale chwilę później Greg się uspokaja i przygląda wszystkiemu z lekkim uśmiechem na ustach.

Wszyscy tworzą sobą rodzinę i bez jednego z nich to nie jest to samo. Zresztą czuję, że i ja mam tu swoje miejsce. Zresztą, jak to mówi ojciec rodzeństwa, jestem ich “płomyczkiem”.

Paula milknie, a ja obserwuję jak nasz kierowca włącza kierunkowskaz, po czym skręca na mały parking. Wysiadamy z pojazdu, a Alvaro podchodzi do bagażnika i wypuszcza z niego dwa labradory, które wprost uwielbiają jeździć w tej części samochodu. Podchodzimy bliżej krawędzi i wpatrujemy się w miasto w dole i góry po drugiej stronie.

Pierwsza nasza taka wycieczka odbyła się kilka dni po przeprowadzce do Barcelony, w jakiś wolny dzień i wtedy też po kilku godzinach bezcelowej jazdy i kilku takich postojach, zawarliśmy milczący układ, że jeszcze nie raz powtórzymy taki wyjazd. Tak, więc gdy tylko mamy czas i pogoda nie jest tragiczna, zbieramy się rano w czwórkę, zabieramy psiaki i jedziemy w góry, żeby spędzić czas razem nie koniecznie nawet rozmawiając.

Odwracam głowę w kierunku rodzeństwa, a na moich ustach pojawia się uśmiech. Sięgam po telefon i pstrykam im zdjęcie, a chwilę później Alvaro podchodzi do mnie i obejmuje ramieniem. Odkładam głowę na jego torsie i stoimy tak, wpatrując się w krajobraz.

- Martie, kiedy wracasz do Barcelony? - zaczyna dziewczyna, przerywając ciszę. Spoglądam na nią z lekkim uśmiechem.

- Będę w Rzymie tylko tydzień. - Obserwuję jak najmłodsza z nas podchodzi bliżej i wtula się we mnie.

- Ale chodzi mi o to, kiedy wrócisz tak na zawsze. Smutno mi bez ciebie. - Pociąga lekko nosem, ukrywając twarz w mojej koszulce. - I Alvin mnie wkurza. - dodaje. - Greg zresztą też. Tylko ty mnie nie wkurzasz. Nie mogą cię przenieść z powrotem do Barcelony? - spogląda na mnie swoimi magicznymi oczętami.

- Przenieśli mnie. Lecę do Rzymu po rzeczy. - cmokam ją w czoło.

- Mówisz poważnie? - potwierdzam, ruchem głowy, a ta piszczy cicho. - Kocham cię. - Teraz praktycznie wyrywa mnie z ramion brata. - Wreszcie będę miała spokój od tych gnojków. - Mężczyźni śmieją się cicho. - Ale chyba będę musiała załatwić sobie psa, skoro teraz Oliver już nie będzie pomieszkiwał w domu. - cmoka cicho.

Jako, że w dzień, kiedy razem z muzykiem wybieraliśmy się do schroniska po Olivera popsuł nam się samochód, załatwiliśmy sobie podwózkę w postaci Grega, który postanowił pomóc nam w wyborze. Tym samym do samochodu wróciliśmy z rodzeństwem labradorów, biszkoptowym Oliverem i czekoladową Sofią. Paula oczywiście została ich “matką chrzestną” i tak jak obiecała, gdy ktoś z nas wyjeżdża gdzieś to ona zajmuje się opieką nad zwierzęciem, chociaż tak naprawdę, przez ostatnie dwa lata Ollie dłużej mieszkał z nią, niż z nami. A wszystko przez moje studia i wyjazdy Alvaro, ale dziewczyna nigdy na to nie narzekała. Wręcz przeciwnie, cieszyła się, że będzie mogła sobie z kimś porozmawiać, nawet jeśli to miałby być pies.

"Tengo un sentimiento
De que ahora es el momento 
Y tengo el sentimiento 
Que ya no puede ser mejor
Tengo un sentimiento
Que el mundo será nuestro 
Y tengo el sentimiento 
Esta noche es la mejor"*

~~~~~~~~~~~~~
*"Mam pewne przeczucie
Właśnie w tej chwili
I mam to przeczucie,
Że już nie może być lepiej
Mam pewne przeczucie,
Że świat stanie się naszym
I mam to przeczucie,
Że ta noc jest najlepsza"

Tłumaczenie pochodzi z tekstowo, więc wiecie...

Przepraszam za opóźnienie, ale nie miałam czasu, żeby napisać rozdział wcześniej (pomijając to, że wczoraj miałam go gotowego, ale mi się połowę nie zapisało i musiałam pisać od nowa)

Nie wiem kiedy będzie następny rozdział, więc nie dam wam konkretnej daty.

W razie zauważenia jakiegoś błędu, dajcie znać w komentarzu!

Buziaczki 😘😘😘

Eterno agosto | Alvaro SolerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz