Zaglądam po raz ostatni w tym tygodniu do lodówki, szukając jakiejś przekąski na drogę do lotniska. Nic jednak nie rzuca mi się w oczy, więc zamykam drzwiczki, a moim oczom ukazuje się Alvaro, opierający się o framugę, dzielącą kuchnię i salonik. Jego mina wskazuje jednoznacznie zły humor.
- Halo, panie, jogurt mi zjadłeś. - Zaplatam ręce na piersi, podchodząc do niego. - Słyszysz mnie w ogóle, czy tak nie bardzo? - Dźgam go w klatkę piersiową, ale ten po prostu się odwraca i chyba chce odejść, ale łapię go za dłoń, przyciągając z powrotem. - Hej, kotku, nie smutaj. - odzywam się już poważnie. Łapię jego twarz w dłonie. - Przecież zobaczymy się za tydzień. - Unoszę jego kąciki ust w górę, tworząc uśmiech, który jednak wygląda gorzej niż ta wcześniejsza mina. Opuszczam więc ręce wzdłuż ciała.
- Ale każdy dzień bez ciebie, to dzień stracony. - mruczy, zamykając mnie w swoich ramionach.
- Niby tak, ale ty lecisz do Berlina, a tam chłopaki nie pozwolą ci myśleć o mnie. Macie dużo roboty. - cmokam go w czubek nosa.
- Wolałbym jednak, żebyś leciała ze mną. - marudzi niczym najgorsze dziecko. - Zresztą ja nie chcę do Berlina bez ciebie. - jęczy, a mi przypomina się moment, gdy byłam chora, a ten nie chciał iść sam do szkoły.
- Alvin, chcesz, żebym do ciebie wróciła czy nie? Bo jak chcesz, to muszę pozałatwiać kilka spraw w Rzymie, no i nie możesz zachowywać się jak dziecko... - przerywa mi, wbijając się w moje usta, czyli typowo dla niego.
- Dzieci się tak nie całują. - zauważa, gdy już odrywa się ode mnie. - Musimy już jechać. - wzdycha. - Oliver, gdzie ty jesteś? - woła, a labrador unosi głowę z kanapy i spogląda na nas zaspanym wzrokiem. - No chodź, chłopie. Do Pauli znów jedziesz.
***
Ciągnę walizkę za sobą, która w zasadzie jest pusta, bo wszystkie ciuchy zostawiłam w mieszkaniu muzyka w Barcelonie. Wchodzę do głównej hali, szukając ciemnej czupryny w tłumie ludzi. Moje oczy zatrzymują się na szczerzącym się mężczyźnie, trzymającym na rękach małą dziewczynkę. Podchodzę do nich i cmokam oboje w policzki.
- Cześć. - Uśmiecham się leciutko, przejmując córkę bruneta, gdy ta wyciąga dłonie w moim kierunku. Juan zabiera za to mój bagaż, po czym marszczy brwi.
- Dlaczego mam wrażenie, że tam nic nie ma? - pyta, a ja zagryzam wargę. Bez słowa kieruję się do wyjścia z lotniska, a ten podąża za mną. - Martina, możesz łaskawie odpowiedzieć? - woła, gdy stoję już na chodniku przed budynkiem.
- Nie krzycz. Wszyscy się na nas gapią. - upominam go. - A jak już koniecznie musisz, to chociaż po włosku, żeby rozumieli. - Unoszę kąciki ust jeszcze wyżej.
- Martie, ja wiem, że za tydzień znów lecisz do Barcelony, ale żeby zostawiać tak wszystko i przywozić pustą walizkę? Mogłaś wziąć tylko torbę.
- Wiesz, Ju, ta walizka mi się przyda. - Znów zagryzam wargę, odwracając się do niego twarzą.- Muszę ci coś powiedzieć. Przyglądam się jak ten marszczy brwi. - Bo wiesz? Znów mnie przenoszą.
- Ale to nie znaczy chyba, że musisz tam wszystko zostawiać. - Unoszę kąciki ust już maksymalnie, a ten jakby dopiero teraz naprawdę zrozumiał o co mi chodzi. - Chyba, że przenoszą cię do Barcelony. Wracasz na stare śmieci. - wzdycha. - A to znaczy, że opuszczasz starego brata. - robi smutną minę.
- Juan, jesteś tylko dwa lata starszy. To jeszcze nie starość. - Uderzam go delikatnie w ramię wolną dłonią. - Przecież będziemy cię odwiedzać. Nie idziesz całkowicie w odstawkę.
- Czy ja wiem? Kto mi będzie śniadania robił w weekendy? - mruczy, kierując się w stronę parkingu.
- Może Carmel? W końcu wychodząc za ciebie powinna wiedzieć w co się miesza. Zresztą sama ją ostrzegałam.
- Chyba jednak cię nie posłuchała. - śmiejemy się cicho, a dziewczynka na moich ramionach, chwyta kosmyk moich włosów i ciągnie go. - Jak ci minął tydzień?
- Świetnie. Nawet nie wiedziałam, że aż tak bardzo za nim tęskniłam.
- A ja powiem ci, że mam już go dość. A jeszcze jak wydał ten swój album, to o matko. w weekendy przy śniadaniu musiałem słuchać tych samych piosenek. - marudzi, gdy wychodzimy już z windy. Zaczynamy krążyć pomiędzy samochodami.
- Nie narzekaj, przynajmniej jedzenie dostawałeś, a ja z Solerem mogłam rozmawiać dopiero wieczorami, a czasem nawet w środku nocy. Jakoś musiałam zapełnić pustkę w serduszku. - robię smutną minkę
- Nie narzekam. Ja tylko zauważam, a to drobna różnica, złotko. - Wywracam oczami, zatrzymując się przy samochodzie, jednak ten idzie dalej.
- Juan, gdzie ty leziesz? - Mężczyzna odwraca się i cyka ustami.
- Oooo... Nie zauważyłem go.
- Bo ślepy jesteś.
***
Wchodzę do mieszkania, które przez ostatnie miesiące dzieliłam z moimi przyjaciółkami z roku, z którymi właśnie od kilku lat plątam się po Europie. Zatrzymuję się w przed pokoju, bo skoro Chiara jest w domu, powinno być głośno jak na jakiejś imprezie, ale jednak panuje cisza i spokój.- Halo? Jest tu ktoś? - pytam, zsuwając buty ze stóp. Przesuwam je nogą pod ścianę, żeby nie zawadzały, po czym kieruję się w głąb.
Zaglądam do kuchni, ale ta jest pusta, podobnie jak łazienka, mój pokój i sypialnia Alizee. Ostatnim tropem jest pomieszczenie należące do Włoszki, ale tam również nie ma oznak życia. I nagle, tak całkowicie niespodziewanie drzwi do mieszkania się otwierają, ale do środka nie wchodzi ani jedna z dziewczyn tylko mój brat ze swoją córką.
- Człowieku, mogłabyś się pospieszyć, jeśli chcesz, żeby cię podwieźć. - marudzi. - Za chwilę całe miasto się zakorkuje. - krzywi się. - Ty, a co tu tak cicho? - wzruszam ramionami.
- Zadzwonię do Alizee. - wyciągam telefon z kieszeni i wybieram numer do Francuzki, która na szczęście odbiera po chwili. - Gdzie wy się podziewacie? - pytam na wstępie.
- Chia zepsuła ci lokówkę. - ogłasza na wstępie. - Właśnie próbuje znaleźć taką samą.
- Niech mi lepszą kupi. Ta była starym gruchotem.
- Przekażę, a teraz kończę, bo póki co przytargała mi czajnik elektryczny.
- To do potem. Pa. - Rozłączam się.
- Co tym razem? - pyta Juan, przysiadając na oparciu, a Francesca wisi na szyi ojca jak małpka.
- Lokówka. Chyba zaczynam cieszyć się, że zamieszkam z Alvaro, bo Chiarze nie zostało już nic do psucia, a jednak boję się co by mogła dorwać.
Ya no puedo más desde que te has ido
Aunque no estés no te vas al olvido*~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*Już nie wytrzymuję dłużej, odkąd mnie zostawiłaś
Choć cię nie ma, nie odchodzisz w zapomnienieTłumaczenie pochodzi z tekstowo, więc może być błędne.
Przepraszam za takie opóźnienie, ale prawda jest taka, że nie mam czasu na nic. Do innych opowiadań mam rozdziały napisane do przodu i tylko w odpowiednie dni je wstawiam, a tu muszę pisać na bieżąco, a do tego potrzeba trochę czasu.
Następny rozdział pojawi się pewnie w przyszłym tygodniu, ale nie znam dokładnie daty.
Jak tylko zauważycie jakieś błędy, dajcie znać w komentarzu.
Buziaczki 😘
CZYTASZ
Eterno agosto | Alvaro Soler
Hayran KurguETERNO AGOSTO z hiszpańskiego wieczny sierpień. Martina Castillo studiuje w Rzymie, zdala od swojego chłopaka, a jedyny miesiąc, który cały z nim spędza to właśnie sierpień. Co prawda to może się wkrótce zmienić, ale sierpień nadal pozostanie ich mi...