~dowodzik~
Jestem całkowicie i po całości styrana po pracy, ale to tak zajebiście zmęczona, że albo chce umrzeć, albo być w swoim łóżku. Jednak muszę iść do sklepu, by kupić prezent na urodziny, aby było zabawniej, dodam, że dla ex... Dusząc w sobie wszelkie głosiki, które krzyczą bym, wróciła do domu, przesiadam się w autobus do sklepu. O dziwo na początku było dość przyjemnie. Weszłam do księgarni, poszukując książki znajomej (nie znalazłam) i oglądając okładki fantasy/akcji/dla młodzieży i stwierdzam, że duża ilość jest chujowa... co się dziwić, że na Watt są tak słabe okładki. Dalej. Kupiłam sobie ciuszek! To akurat pozytyw. No ale, nareszcie punkt mojej wyprawy – sklep. Błąkam się po nim jak obłąkana, szukając albumu. Chodzę z piętnaście minut. W końcu udaje mi się znaleźć pana z obsługi: "Nie ma" Noszkur... Będę musiała jechać gdzieś następnego dnia. Zmęczenie bierze górę, naprawdę zaczynam się snuć po tym sklepie jak zombie. Drugi punkt listy zakupów – kaszka manna, bo się skończyła, a to główny składnik moich śniadań. Idę przez cały sklep, zatrzymuje się przed kaszami... spoglądam z rezygnacją na pustki na półkach... Serio. Jak apokalipsa, ludzie wpadli, zabrali co z brzegu i spieprzyli... Kasza gryczana, jakaś mieszana, płatki owsiane i puste miejsca. Noszkur... Nadzieja, że kasza manna stoi gdzie indziej. Idę na inny dział nie ma... Wracam zrezygnowana, mijam panią z obsługi, pytam uprzejmie. Pani idzie ze mną i szuka – ni ma... Dziękuję pani i idę do kasy. Lista zakupów: Album na zdjęcia, kaszka manna. Lista rzeczy kupionych: piwo, koncentrat pomidorowy i pomidory w puszcze (mama zadzwoniła, a jak dowiedziała się, że w sklepie jestem od razu: KUP, weź nie kup to będzie foch... więc kupiłam). Idę, patrzę, za kasą rudy młodzieniec, idę dalej. Czekam grzecznie w kolejce, przymykam oczy, na serio zmęczona byłam, jednak otwieram je szybko, no trochę siara zasnąć w kolejce w supermarkecie. Nadchodzi moja kolej, pani na kasie to taka stereotypowa smętna baba, serio, jak z listy stereotypów wyrwana. Staram się nie oceniać po okładce, Jak to ja, mimo zmęczenia, staram się wcisnąć uśmiech na swoje usta i powiedzieć "Dzień dobry". Po "Dzie" ciąg dalszy utknął mi w gardle, bo został przerwany suchym, okropnie chamskim "Dowodzik". Byłam tak zaskoczona, że spojrzałam na babę, jakbym zobaczyła elfa. Ni dzień dobry, ni spierdalaj, tylko dowodzik... Tak wybiła mnie z pantałyku, że zaczęłam szukać portfela w torbie z ciuszkiem. Zaczęłam mamrotać "Tak, tak, już...". Zsunęłam plecak z ramienia, by wyjąć portfel. Na stówę z jej punktu widzenia wyglądałam na małolatę, która kombinuje, i myślała, że już mi nie sprzeda tego piwa. Wyciągam dowód, płacę, mówię "Dowidzenia". Oczywiście nie dostałam odpowiedzi. Ja rozumiem, że pani mogła mieć zły dzień, no ale, czemu tak chamsko do mnie...? :c Wyglądam na nieletnią, niemiłą osobę? No ludzie... Czemu nie łapiecie mojej pozytywnej energii, którą staram się wysyłać mimo zmęczenia? To pewnie przez to, że nie poszłam do rudego młodzieńca. ._. A później też nie było lepiej... Świetne zakończenie dnia. Naprawdę.
Życzę przynajmniej Wam miłego czegokolwiek.
~Ag.
CZYTASZ
ZirytowanaAg ~ na co dzień.
AcakBywa tak... że po prostu coś wkurwia... ekhm, irytuje*, ach ta autokorekta. Uwielbiam kozy... nie wiem czemu. I gify też uwielbiam. @Caraguaa przyczyniła się do wyboru tytułu, możecie jej słać podziękowania, listy miłosne i czekoladki.