Rozdział XI

1.2K 82 285
                                    

 Życie w Overwatch bywało znośne.

 Każdy dzień wyglądał podobnie do poprzedniego, jednak rutyna wzbudzała u Hanzo poczucie stabilności. Wstawał zazwyczaj między piątą a szóstą, gdy większość agentów jeszcze smacznie spała. Później jadł śniadanie, medytował, po czym szedł do Morrisona. Pomimo wczesnej pory, Jack zawsze był na nogach, pogrążony w papierach bądź obserwujący świat zza okna. Shimada często zastanawiał się, czy jego dowódca w ogóle sypiał. Po workach pod oczami i ogólnym rozkojarzeniu, domyślał się odpowiedzi. Czasami, kiedy pracowali, jedynym dźwiękiem przerywającym ich milczenie było głośne burczenie w brzuchu mężczyzny. Najpierw ta sytuacja ich rozbawiła, lecz powtarzała się tak notorycznie, że Hanzo postanowił przynosić mu coś do jedzenia (jak się później okazało, Jack uwielbiał naleśniki z syropem klonowym).

 W południe rozpoczynał trening. Na początku źle znosił obecność innych, często miał trudności z oddychaniem i zawroty głowy. Kiedy nie trafiał w cel ręce mu się trzęsły i bał się, iż ktoś mógłby go wyśmiać. Nie odnajdywał się też w rywalizacji, martwiąc się, że pole ochronne wyjątkowo nie zadziała i komuś stanie się krzywda. Z czasem wszystkie jego obawy zniknęły, a agenci zapraszali go do wspólnych ćwiczeń. Nigdy im nie odmawiał.

 Już nikt o nim nie plotkował, choć wiedział, iż są osoby, które nie darzą go sympatią. Mimo wszystko, nadal wolał jeść w samotności oraz przebywać na uboczu. To pozwalało uniknąć konfrontacji. Gdyby zaczął rozmawiać z innymi, na pewno zauważyliby jakim jest nudnym i nieciekawym człowiekiem.

 Pomimo że już dawno wylądowali na Ilios, Jack chciał dopiąć wszystkie sprawy organizacyjne na ostatni guzik. Agenci nie mogli doczekać się wyjścia na zewnątrz i aktualnie był to temat numer jeden w całym poduszkowcu. Hanzo wcale im się nie dziwił —  z całego serca pragnął znów wyjść na świeże powietrze i zobaczyć coś innego niż ściany tego samego miejsca dzień w dzień, lecz był w stanie pocierpieć dłużej.

 Każdego dnia najbardziej wyczekiwał, aż nadejdzie wieczór i niejednokrotnie przyłapywał się, jak odlicza godziny i minuty do swojego nocnego spotkania z McCree. Podczas kolacji siedział jak na szpilkach, żeby móc jak najszybciej zjeść i pędzić do magazynu. Czas spędzony z kowbojem był wisienką na torcie po owocnej pracy.

 Im więcej czasu spędzali razem, tym trudniej było mu dopuścić do siebie myśl, że mieliby się nie spotykać. Przy nim czuł się inaczej. Lżej. Nie mówił mu o wszystkim, ale wiedział, iż jego sekrety były u McCree bezpieczne.

 Agenci nadal bałaganili, jednak Hanzo również im w tym pomagał. Czasem przypadkowo rozrzucał różne rzeczy, a raz jego zielona herbata niechcący rozlała się po kilku półkach. To poskutkowało godzinami dodatkowej pracy i ogromnej bitwie na łaskotki, którą oczywiście wygrał McCree.

 Tak. Hanzo zdecydowanie mógł przywyknąć do takiego życia.

 ***

 Jednak wszystko, co dobre szybko się kończy i łucznik boleśnie równie szybko się o tym przekonał.

 Jack zwołał zebranie praktycznie z dnia na dzień, lakonicznie informując o tym agentów poprzez ich komunikatory. Wszyscy mieli stawić się w sali narad o siódmej rano z walizkami, co dla wielu okazało się wyczynem przekraczającym ich możliwości. To wydawało się Hanzo nieco śmieszne, bo w końcu ci ludzie brali udział w tylu nieprawdopodobnych misjach na całym świecie i robili rzeczy, o których inni mogli tylko marzyć, a teraz pokonała ich wczesna godzina.

 Przestało mu być do śmiechu, gdy przyszło mu obudzić Genjiego.

Jego brat od zawsze był śpiochem i Hanzo wiedział, na co się pisał, gdy zobowiązał się do bycia jego budzikiem. Specjalnie wstał przed szóstą, aby mieć trochę czasu w zapasie.

Overwatch: Smok w PołudnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz