Przed torii* nie było strażników, ale Hanzo Shimada zachował czujność, trzymając w dłoni łuk.
Nadal sądził, że nie powinien przychodzić do pagody**, chociaż pojawiał się tu co roku o tej samej porze. Nigdy nie witano go w tym miejscu z otwartymi ramionami, ale dziś było inaczej. Światła w kaplicy były zapalone, co musiało oznaczać ludzką obecność, chociaż jego oczy nie zauważyły żywego ducha. Ostatnio wzrok Japończyka się pogorszył, kontury oddalonych od niego przedmiotów się rozmazywały, lecz nadal wierzył w swoje możliwości. Od dziecka uczył się, iż jedyną osobą, która może przeciwstawić się zagrożeniu jest on sam.
Wkroczył w aleję kwitnących wiśni, tak charakterystycznych dla Hanamury. Noc była ciemna i chłodna, księżyc zdominował sobie gwieździste niebo — jego srebrzysta poświata unosiła się nad koronami drzew. Wiatr wprawiał w ruch ich kwiaty, przez co w powietrzu czuł słodki zapach pyłku. Żałował, że nie może poczuć miękkości trawy i mchu pod stopami.
Dobrze ci tak, głupcze, pomyślał, przyspieszając.
Zazwyczaj unikał jak ognia miejsc takich jak Hanamura. Każdy niewinny element otoczenia: chodnik, drzewo lub śmiech dzieci, budził wspomnienia. Nigdzie nie był bezpieczny. Żadne miejsce do tej pory nie przyniosło mu ukojenia. Przeszłość deptała mu po piętach, a on musiał się na to godzić. Najpierw było to uciążliwe oraz przerażające, gdy wpatrując się w twarz obcego człowieka widział swojego umierającego brata. Dopiero po latach zrozumiał, iż ta cudowna tortura jest częścią jego kary. Nie zasługiwał na szczęście, nie po tym, co zrobił i to miało mu o tym przypominać.
Pagoda wyglądała tak, jak ją zapamiętał. Niewielka, piętrowa wieża, kryta odrębnym dachem z wygiętymi narożnikami. Przez wąskie okienka wydobywało się światło świec. Ród Shimada nie wyznawał buddyzmu, więc pomysł umieszczenia tu ciał zmarłych członków rodziny był co najmniej absurdalny. W pagodach trzymano zazwyczaj relikwie, co jeszcze bardziej oburzało Hanzo. Niezależnie od tego, co sądził o swoim bracie, Genji nie był święty. Żałował, że pozwolił starszyźnie klanu zorganizować pogrzeb brata. Wykorzystali fakt, iż był pogrążony w bólu.
Pamiętał tamten dzień. To zniesławienie przelało czarę goryczy. W akcie zemsty Shimada wymordował starszyznę, po czym uciekł, jak na tchórza przystało.
Wnętrze pagody wypełniał mdły zapach świec oraz gęsty dym kadzideł, od którego zapiekły go oczy. Sięgnął po strzałę, chociaż tu również było pusto. Zazwyczaj, kiedy przedarł się przez ochronę przy torii, musiał zmierzyć się z kolejnymi strażnikami, pilnującymi wejście do środka pagody. Jeżeli miał wyjątkowego pecha, dwójka następnych czekała w środku.
Dziś poszło zdecydowanie za szybko i za łatwo. Po wypastowanej, drewnianej podłodze, świeżych kwiatach przy grobie, w którym spoczywały resztki brata, i wcześniej wspomnianych świecach i kadzidłach wiedział, iż wpadł w pułapkę. Nie poczuł niczego poza chłodną obojętnością. Tak wiele razy chciał ze sobą skończyć. Tyle razy błagał o śmierć, najlepiej długą i bolesną, aby mógł w pełni zrozumieć mękę brata.
Podszedł do stojącego naprzeciwko niego złotego sarkofagu. Na wieku wykonano misternego smoka z prawdziwych szmaragdów. Fakt, iż Genji dostał porządny grób był jego jedynym sukcesem. Starszyzna pozostawiła mu decyzję o wybraniu nagrobka, lecz Hanzo nie myślał wtedy jasno. Dostał kilka projektów, ale każdy wydał mu się bezsensowny. Ostatecznie zdał się na los i nie zawiódł się.
Klęknął, zachowując stosowną odległość, po czym rozpoczął w myślach modlitwę do bogów. Zapach kadzideł był duszący i nieprzyjemny, dlatego Shimada zmuszał się, aby wciągać go jak najwięcej. Wszystkie złe i bolesne odczucia były dobre. Przypominały mu, ile zła wyrządził w swoim życiu. Przodkowie musieli go przekląć, a jeżeli tego nie zrobili, to Hanzo sam się karał.
CZYTASZ
Overwatch: Smok w Południe
FanficFanfiction o McHanzo (McCree i Hanzo) mojego autorstwa. Link do okładki : https://fr.fanpop.com/clubs/our-club/images/39753233/title/mchanzo-photo Overwatch rozpadło się drugi raz, mimo że zło nadal czaiło się na świecie. W obliczu nadciągające...