Była tu. Sam nie potrafiłem tego wytłumaczyć. Skoro teraz mnie odwiedziła, musiała się dowiedzieć. Nie przyszłaby bez powodu.
Była taka szczęśliwa... Może to dobrze, że pozwoliłem jej odejść? Ba! Kazałem jej odejść. W każdym razie, wyglądała na jeszcze bardziej radosną niż te dwa lata temu. A może po prostu, przy mnie każdy wygląda na szczęśliwego?
Na pożegnanie złożyła na moim policzku delikatny pocałunek. Wciąż przypominałem sobie jak jej wargi dotknęły mojej skóry. To tylko przyjacielski całus. Nic nieznaczący gest. Ale dla mnie to było coś magicznego. Amy Morrison pocałowała mnie w policzek. Kiedyś by mnie to nie zdziwiło. Ale po tak długim czasie, kiedy ja byłem w kiepskim stanie psychicznym...
W końcu wstałem z łóżka i sięgnąłem z szafy obszerną bluzę. Założyłem kaptur na głowę, aby móc spokojnie pospacerować. Chociaż Ci najbardziej zagorzali fani, i tak by mnie rozpoznali. Ratowało mnie jedynie to, że mieszkaliśmy w spokojnej okolicy, w której rzadko kręciło się paparazzi.
Na korytarzu złapała mnie jeszcze mama.
-Michael, gdzie idziesz? - zapytała zaniepokojona. Spojrzałem na nią spod kaptura.
-Idę na spacer. - wymamrotałem. Patrzyła na mnie nie do końca przekonana. Teraz rozumiałem Amy. Wszyscy bali się mnie wypuścić gdziekolwiek. Traktowali mnie jak niemowlę, które nie jest wstanie zrobić nic samodzielnie. - Nie zabiję się, spokojnie. - powiedziałem wprost. Mama spuściła wzrok. - Przepraszam... Wiem, że się o mnie martwicie ale nie wiem czy uda mi się być w pełni szczęśliwym kiedykolwiek... - wyjaśniłem ponuro. Zdjąłem na chwilę kaptur szarej bluzy.
-Myślę, że jutro z Amy powinniście sobie kilka rzeczy wyjaśnić. - odparła tylko i zniknęła za rogiem. Czy aż tak było to widać? Aż tak rzucało się to w oczy?
Głupie pytanie. Chyba każdy mógł to zauważyć. Kiedy Amy zniknęła z mojego życia, zmieniłem się o 180 stopni. Wszyscy z mojego otoczenia zauważyli różnicę. Rodzina, Quincy... Po prostu każdy kto mnie znał. Ta nagła zmiana bardzo ich zaniepokoiła. Jednak z czasem chyba zdążyli się przyzwyczaić, że nie jestem już tym samym pozytywnym Michaelem.
Szybko pozbierałem myśli i wyszedłem z domu. Z szafki zgarnąłem jeszcze okulary przeciwsłoneczne aby dodatkowo zakryć twarz. Założyłem kaptur i zacząłem się przechadzać. Dużo rozmyślałem. W końcu po to wyszedłem z domu.
Myślałem o jutrzejszym spotkaniu. Miałem spotkać się z Amy. Czułem się jak małe dziecko. Wszyscy teraz przesadnie się o mnie martwili. Uważali, że w każdej sekundzie mojego życia, obmyślam tylko w jaki sposób odebrać sobie życie. Oczywiście! To takie odprężające...
Nie miałem już zamiaru drugi raz tego robić. Od kiedy ujrzałem Amy, to wszystko natychmiastowo odeszło. Te myśli... Wszystko.
Chociaż wiedziałem, że nie jest mi dane być przy niej w każdej chwili i móc dotknąć wargami jej ust... Przytulić...
Nagle do moich uszu dotarły krzyki.
-Nie rozumiesz, że nie potrafię tak żyć?! - usłyszałem damski głos.
-Masz innego, tak? - warknął jakiś mężczyzna. Starałem się znaleźć źródło odgłosów. Coś podpowiadało mi, że powinienem tam pójść. Wytężyłem słuch i zacząłem skradać się coraz bliżej. Wciąż nie byłem pewien, czy moje przypuszczenia są prawidłowe. Z jednej strony, ten głos rozpoznałbym wszędzie. Nawet w tłumie wrzeszczących ludzi usłyszałbym jej delikatny szept. Tak kojący i słodki.
Wreszcie byłem już bardzo blisko nich. Nasłuchiwałem ich jeszcze chwilę. Wciąż nieustające krzyki. Jedynie blask księżyca oświetlał ich twarze. Czyli jednak...
CZYTASZ
You are my life
FanfictionAmy, szesnastoletnia dziewczyna z depresją i przyszły Król Popu, spotykają się na swojej drodze. Czy nastoletnia przyjaźń przetrwa wiele prób? A może przerodzi się w coś więcej? "Once all alone I was lost in a world of strangers No one to trust On m...