17 - 'Nareszcie!'

151 15 6
                                    

- Dzień dobry, Amy. - usłyszałam jego słodki głos - Jak twoi rodzice zareagowali na nagłówki gazet? - zagadnął. Przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć. Tysiąc myśli pojawiło się w mojej głowie. Co powinnam zdradzić, a co zachować dla siebie? A może nie ukrywać niczego? 
- On tu był. - wyszeptałam tylko. Pierwsza łza spłynęła po moim policzku, mimo że starałam się nie okazywać emocji. Miałam nadzieję, że przez słuchawkę telefonu nie zdoła tego usłyszeć.
- Nie bardzo rozumiem... - odparł zmieszany Mike - Kto... O, cholera! - zawołał, chyba zdając sobie sprawę, o kim mówiłam. Zacisnęłam usta.

"Nie płacz, Amy. Musisz być silna".

- Zaraz będę! - zawiadomił czarnowłosy.
- Nie, Michael... To nie jest dobry pomysł... - próbowałam zmienić jego zdanie, ale on tylko odłożył słuchawkę. Przygryzłam dolną wargę. Musiałam działać szybko, mógł się zjawić w każdej chwili, a w tym momencie, byłoby to conajmniej niekorzystne, zważając na obecny stan mamy.
Prędko zbiegłam ze schodów i założyłam pierwsze lepsze buty, które leżały najbliżej mnie, po czym wyszłam z domu. Równie szybko, wróciłam z powrotem, gdy zauważyłam co dzieje się po drugiej stronie ulicy. No tak, czego ja się mogłam spodziewać? Masa paparazzi czaiła się pod domem Mike'a, tak, że nie było mowy o odwiedzeniu czarnowłosego, co teraz byłoby też dla mnie wyjątkowo niebezpieczne, chyba, że chciałabym dwa razy z rzędu pojawić się na okładkach wszystkich brukowców.
Biegiem ruszyłam do mojego pokoju i wybrałam numer Michaela. Na szczęście, nie musiałam czekać długo, aż odbierze.
- Nie wychodź z domu, proszę. - wydyszałam, zmęczona bieganiem w tę i z powrotem.
- Ale...
- Wyjrzyj przez okno. - wyjaśniłam, przerywając Mike'owi - Ale uważaj! - ostrzegłam, gdyż wiedziałam, że paparazzi i tak mogłoby go ujrzeć. Jeśli chodzi o spostrzegawczość, to nikt nie ma chyba wątpliwości, że dziennikarze potrafią dopatrzeć się nawet najmniejszych szczegółów, niewidocznych dla przeciętnych ludzi. Szkoda tylko, że często wykorzystują tą umiejętność w gorszej sprawie.
- Znowu oni... - wyszeptał zawiedziony - Przyszedłbym, Amy... Gdyby tylko paparazzi nie przenieśli się pod twój dom. - oznajmił smutno, chociaż ja cieszyłam się, że nie wymyślał nowych sposobów, jak moglibyśmy się spotkać. Wolałam żeby został w domu. - Przyjdę, kiedy w końcu im się znudzi. - zawiadomił - A teraz, mów co się stało. - poprosił Michael.
- Czy możemy porozmawiać, kiedy już się spotkamy? Dziękuję. Kocham cię. Cześć. - powiedziałam ciągiem, nie dając mu szansy na odpowiedź, po czym odłożyłam słuchawkę i westchnęłam ciężko.
Znowu poczułam nadchodzącą falę wymiotów. Co się ze mną dzieje, do cholery? Pobiegłam szybko do łazienki i zwymiotowałam, po czym otarłam usta ręcznikiem. Spojrzałam na siebie w lustrze, wzdychając. Nigdy więcej hamburgerów - powiedziałam sobie w myślach - Nigdy więcej.
***
Odłożyłem telefon z powrotem na miejsce. Chciałem zadzwonić ponownie, ale postanowiłem się powstrzymać, aby nie wyjść na nadopiekuńczego chłopaka. Chociaż możliwe, że takim właśnie byłem.
Wyjrzałem lekko przez okno. Wciąż roiło się od dziennikarzy. Oni chyba nigdy nie dadzą sobie spokoju, sensacja to dla nich pożywienie z najwyższej półki, zaraz po kłamstwie, które sprawia, że w ogóle oddychają.
Opadłem na łóżko w głowie wymyślając tekst do kolejnej piosenki. Stukałem palcem po ramie łóżka, wybijając rytm. Nagły przypływ weny. Szybko wyciągnąłem kartkę i zapisałem wszystkie poplątane myśli, które siedziały mi w głowie. Nie nadążałem pisać, bo już miałem kolejny pomysł na następny wers.
- Mike! - z transu wyrwał mnie donośny krzyk mojej siostry. Zignorowałem to, gdyż utwór naprawdę wydawał się świetny i postanowiłem pisać dalej. Linijka za linijką, zwrotka za zwrotką... Brałem co nowsze kartki i bardzo niedbale spisywałem swoje myśli.
- Hej, Michael! - zawołała Toya, klepiąc mnie po ramieniu - Zejdź na dół. - powiedziała tylko, po czym zniknęła za dębowymi drzwiami pokoju. Przytaknąłem, zapisując jeszcze ostatnie słowa. Poprawek postanowiłem dokonać później, bo na pewno zajęłyby mnóstwo czasu.
Tak, jak poprosiła mnie siostra, poszedłem na dół. Słychać było już rozmowy pozostałych członków rodziny. Gdy pojawiłem się w jadalni, wszyscy zaczęli klaskać i głośno gratulować. Wszyscy, oprócz Josepha, który, jak zawsze, pozostawał poważny i nawet nie drgnął.
- Nareszcie! - krzyknęła Janet radośnie. Spuściłem wzrok. Czułem się nieco niekomfortowo. Wiedzieli, zanim cokolwiek im powiedziałem, ale tak właśnie działa prasa. Nawet Rebbie zdążyła się pojawić.
- No, Mike, w końcu się odważyłeś! - odezwał się Jermaine, na co zaśmiałem się pod nosem. Nie czekając na więcej komentarzy, zająłem miejsce przy stole i dołączyłem do reszty rodziny. Gratulacjom nie było końca. Czyżbym nie tylko ja tak długo czekał na ten moment? Joseph nadal jednak się nie odzywał. Liczyłem, że pozostanie tak do końca śniadania.
- Ale dlaczego w taki sposób? - zapytała Rebbie - Razem z Amy jesteście na okładkach wszystkich magazynów, a to raczej nie w twoim stylu. - zauważyła. I miała rację. To wcale nie było do mnie podobne. Gdybym mógł cofnąć czas, potoczyłoby się to zupełnie inaczej.
- To długa historia... - westchnąłem, w myślach przypominając sobie zaistniałą sytuację.
- Mamy czas. - zapewniła Toya, która na pewno bardzo chciała usłyszeć, co się stało.
- Ten fotograf pojawił się tam zupełnie znikąd! - zacząłem, po czym dokładnie opowiedziałem, co się wydarzyło, nie pomijając gonitwy za paparazzi. Cała rodzina wybuchnęła śmiechem, a ja powoli żałowałem, że im to opowiedziałem.
                               ***
Wreszcie nadszedł wieczór, a grupa wytrwałych paparazzi w końcu dała sobie spokój. Wiedziałam, że Mike nie przepuści takiej okazji i na pewno postanowi mnie odwiedzić, do czego w żadnym wypadku nie mogłam dopuścić, a jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że nie uda mi się go powstrzymać.
Postanowiłam sama złożyć mu odwiedziny, zanim zdąży opuścić posiadłość. Bez słowa wyszłam z domu, po drodze mijając mamę, do której wciąż się nie odzywałam. Uznałam to za najlepsze wyjście.
Zamknęłam za sobą furtkę i rozejrzałam się po okolicy. Nie było widać żywej duszy. Ale to dobrze, kiedy nie chcesz drugi raz trafić na okładki kolorowych magazynów.
Już po chwili znajdowałam się pod domem Jacksonów. Nacisnęłam na domofon. Nie musiałam długo czekać, a otworzyła mi rozpromieniona Katherine, która od razu podbiegła mnie uściskać.
- Tak się cieszę, skarbie. Od początku wiedziałam, że jesteście dla siebie stworzeni. - wyznała radośnie, całując mnie w policzek. Posłałam jej piękny uśmiech, gdyż nie wiedziałam co powiedzieć. Na szczęście, szybko zjawił się Michael, który od razu chwycił mnie za rękę i porwał do swojego pokoju.
- Właśnie miałem wychodzić! - odparł, siadając na pościelonym łóżku.
- Dlatego przyszłam. - wyjaśniłam. Spuściłam wzrok. Nastąpiła chwilowa cisza. Wreszcie odważyłam się spojrzeć mu w oczy. Po jego spojrzeniu wiedziałam, że tylko czeka aż w końcu mu powiem. Zresztą, głownie z tego powodu się tu zjawiłam.
- Powiedział, że chciał odwiedzić swoją narzeczoną... - zaczęłam, ponownie wlepiając wzrok w podłogę, która nagle wydała się niezwykle ciekawa. Słowa przychodziły mi z ogromną trudnością. - Chyba sprzedał mojej mamie zupełnie inną wersję. A-a potem... chciał mnie... uderzyć. - wyjąkałam, po czym po policzkach zaczęły spływać mi łzy. Widziałam, jak Mike zaciska dłonie w pięści, jednak nic nie mówi, tylko mnie przytula.
- Ale nic ci nie zrobił? - zapytał, chwytając mój podbródek, tym samym zmuszając mnie, abym na niego spojrzała.
- Nie... - wyszeptałam, kiwając głową przecząco, po czym ponownie wtuliłam się w Michaela. Trwaliśmy tak kilka dobrych minut, kiedy drzwi do pokoju się otworzyły.
- Jest już późno. Amy powinna wracać do domu. - oznajmił ponuro Joseph, zupełnie jakbyśmy wciąż mieli po szesnaście lat.
- Nie jesteśmy już dziećmi. Mam 22 lata. - odezwał się czarnowłosy, starając się być pewnym siebie.
- I album do nagrania. - odparł Joseph, nie dając za wygraną. W jego oczach widziałam tę samą nienawiść, co kilka lat temu. - Lepiej zajmij się pisaniem piosenek.
- Amy zostaje. - oświadczył Mike.
- Nie, nie zostaje. - zaprotestował. Nie trudno było zauważyć, że jeszcze chwila i mogłoby dojść do kolejnej wielkiej awantury, której wolałam zapobiec. U mnie i tak było ciężko, więc nie chciałam, żeby jeszcze u Michaela zaczęło się komplikować.
- Ma pan rację, chyba naprawdę powinnam już iść. - zgodziłam się, wstając z łóżka. Otarłam łzy z policzków, posłałam lekki uśmiech Mike'owi, po czym zeszłam na dół. Szybko wróciłam do domu, wcześniej żegnając się z rodzicami Michaela.

***
Hej! Bardzo przepraszam, że po tak długiej przerwie powracam z zapychaczem, ale inaczej nie miałam jak połączyć tych rozdziałów 😅. W każdym razie szykujcie się na dramę roku w następnej notce, która powinna pojawić się niedługo, bo bardzo przyjemnie mi się ją pisze 😂

You are my lifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz