W końcu po pięciu dniach w ośrodku terapeutycznym, wróciłam do domu. Byłam zła, że w ogóle tam trafiłam. Tak naprawdę lekarze nie mieli nic przeciwko aby puścić mnie do domu ale pozostawili decyzję moim rodzicom. Nie powiem, trochę się na nich zawiodłam. Teraz naprawdę przez głowę nie przechodziły mi myśli samobójcze. Czułam jakbym po trochu "odżywała". Starałam się przełamać i z pomocą Michaela zacząć myśleć pozytywnie. W ciągu tamtego czasu, codziennie mnie odwiedzał. Nie prosiłam go o to, sam chciał. Jedynie dziwiło mnie, że każdego dnia przychodził do mnie w coraz gorszym stanie. Poobijane ręce i twarz. Coś było nie tak. Jednak nie chciał mi nic powiedzieć. Dociekałam ale on był nieugięty. Mówił, że wszystko jest w jak najlepszym porządku ale wiedziałam, że nie mówi prawdy. Postanowiłam wrócić do tego kiedy indziej.
Mama zawołała mnie z kuchni. Wiedziałam, że nadal się o mnie boi jednak próbowała tego nie okazywać.
-Amy! Zaniesiesz... Albo nie, sama to zrobię... - rozmyśliła się. Znałam powód.
-Przecież nic sobie nie zrobię. - poprosiłam. Spojrzała na mnie niepewnie ale w końcu uległa. Wiedziałam, że nie jest przekonana ale chciałam wyjsć z domu. Byle gdzie.
-W takim razie, masz tu ciasto, zanieś je do Jacksonów. Możesz tam trochę zostać. - puściła mi oczko. Pokręciłam ze śmiechem głową i chwyciłam ciasto. - Tylko nie wracaj za późno! - krzyknęła za mną uśmiechając się szeroko. Na każdym kroku starała się zasugerować, że ja i Michael być może jesteśmy parą. Tak nie było. Po prostu, zwykli przyjaciele...
Wyszłam z domu i czekałam już na pasach. Miałam świetny humor.
-A gdzie to się wybierasz? - usłyszałam męski głos. Obejrzałam się. To był Eric. Stanęłam jak wryta. Przybliżył się do mnie na niebezpieczną odległość. Serce mi waliło. Szybko spojrzałam na pasy i przeszłam na drugą stronę. Jednak on nie dawał za wygraną. - Przestań mnie ignorować. Chodźmy do mnie... - powiedział przybliżając się do mnie. Przymierzał się już do pocałunku. Chciałam go odepchnąć ale trzymałam w rękach ciasto.
-Wiesz, co, może kiedy indziej. - szybko powiedziałam i nie czekając dłużej, odwróciłam się i pobiegłam pod dom Jacksonów. Miałam szczęście, że nie było tam paparazzi. W pośpiechu zapukałam i miałam nadzieję, że ktoś szybko mi otworzy. Nie myliłam się. Drzwi otworzyła mi pani Jackson. Uśmiechnęła się na mój widok i podziękowała za ciasto.
-Michael jest w swoim pokoju. Właśnie skończył próbę. - puściła mi oczko. No proszę, czyli nie tylko moja mama ma takie insynuacje. Weszłam na schody i skierowałam się do jego pokoju. Drogę znałam już na pamięć. Drugie pomieszczenie po lewej. Otworzyłam bezszelestnie drzwi. Stał tyłem do mnie. W rękach trzymał jakąś kartkę. Do moich uszu dotarł jego nieziemski głos.
"If I had my way girl
I'd never leave for a minute
But things don't always turn out
The way we want them to
So while I'm away
I want you to remember
How much I love you
I love you, I love you
Let this love lift you up
When you're feelin' blue
Wherever I go, I will be loving you
Think of me when you see
Places we once shared
Whatever I do, someday I'll need you there
Wherever I go, whatever I do
I'll always come home
I'll come home to you
Even though we both know
You're not in my arms
Wherever I go, you're always in my heart
Just you ask, I'll come back
Though we're miles apart
Whatever I do, I'll come to where you are
Wherever I go, whatever I do
I'll always come home
I'll come home to you
Wherever I go, whatever I do
I'll always come home
I'll come home to you"
Dopiero gdy skończył ocknęłam się i uświadomiłam sobie ile tak czekałam. Wreszcie weszłam i zaczęłam klaskać. Michael natychmiast się obrócił, a gdy mnie zobaczył przygryzł nieśmiało wargę.
-Naprawdę mas cudowny głos, Mike. - podeszłam do niego bliżej. Uśmiechnął się niepewnie. Na jego policzku wciąż widniało podpuchnięte zadrapanie.
-Dziękuję... - odparł cicho wciąż na mnie nie patrząc. Poprawiłam swoją koszulkę z myszką Mickey i chwilę milczałam. W końcu na mnie spojrzał. - Masz ochotę na siatkówkę? - zapytał z tak charakterystycznym dla siebie uśmiechem. Nie mogłam się nie zgodzić. Po prostu nie mogłam.
-Czemu by nie? - zaśmiałam się. - Ale najpierw powiesz mi, dlaczego masz siniaka na twarzy. - odparłam stanowczo. Chciałam w końcu wiedzieć. Gdyby zwyczajnie się przewrócił, przecież by mi powiedział. To musiało być coś gorszego...
-Amy... Księżniczko... To nie jest ważne. - spuścił wzrok. Pokręciłam głową. Tym razem dałam za wygraną. Następnym razem to od niego wyciągnę!
Wyszliśmy z pokoju i poczekałam na dole, aż Mike zawoła rodzeństwo. Po chwili zszedł razem z Janet, Toyą, Jermainem, Randim, Titem i Marlonem. Wszyscy się ze mną przywitali i poszliśmy na ogródek. Nigdy nie byłam najlepsza w sporcie ale to jako tako mi wychodziło. Podzieliliśmy się na dwie drużyny. Ja byłam z Michaelem, Toyą i Randim. Janet huśtała się na huśtawce i nie brała udziału w grze. Była jeszcze za mała. Michael spojrzał na mnie niepewnie. Wreszcie się odezwał.
-Możesz już grać...? Wiesz... - jąkał się. Wiedziałam o co mu chodzi. Uśmiechnęłam się i poklepałam go po ramieniu.
-Mogę, spokojnie. - zapewniłam go pokazując zaopatrzoną dłoń.
Z początku dobrze nam szło. Później jednak wyniki obu grup się upodobniły.
-Prawie bym zapomniała, umówiłam się z Alex. Przepraszam, muszę iść. - oznajmiła La Toya podczas przerwy. Chłopacy przewrócili oczami i także sobie poszli. Pani Jackson po chwili zawołała także Janet. Zostaliśmy sam na sam z Michelem. Wpadłam na pewien plan. Dotknęłam ramienia Mika i pobiegłam krzycząc: "Berek". Zaśmiał się i zaczął mnie gonić. Chyba nie muszę mówić, że szybko mu to poszło. Goniliśmy się tak jeszcze chwilę ale czułam, że daje mi trochę fory. W pewnym momencie gdy już biegłam do Michaela, potknęłam się o kamień i spadłam prosto na niego. Upadliśmy na trawę. Nie wiem ile tak trwaliśmy. Dla mnie była to wieczność. Jednak żadne z nas nie wykonywało żadnego ruchu. Gdyby ktoś teraz był na podwórku, z pewnością wyglądałoby to dwuznacznie, chociaż oboje mieliśmy tylko szesnaście lat. Przymknęłam oczy. Po chwili poczułam jak na moich wargach składa delikatny pocałunek. Krótki i ledwie wyczuwalny. Ocknęłam się nagle i pospiesznie wstałam.
-Przepraszam... - odparłam ze skruchą i nie czekając na niego pobiegłam do domu. Czułam się niezręcznie. Wbiegłam do mojego pokoju w natychmiastowym tempie. Cały czas byłam w szoku. Mama chciała mnie zatrzymać ale od razu zamknęłam się w pokoju. Wbrew pozorom nie miałam wcale ochoty zrobić tego, o czym mogliście pomysleć. Nie zamierzałam się zabić. Po prostu przemyśleć pewne sprawy. Opadłam na łóżko. Musiałam jednak wstać. Chwyciłam za książkę od fizyki i usiłowałam coś zrozumieć. Nie było mi to jednak dane. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym.
****
Cześć! :) To jak zwykle proszę o komentowanie i głosowanie, z góry dzięki ;)
Musicfreak739 :*
CZYTASZ
You are my life
Fiksi PenggemarAmy, szesnastoletnia dziewczyna z depresją i przyszły Król Popu, spotykają się na swojej drodze. Czy nastoletnia przyjaźń przetrwa wiele prób? A może przerodzi się w coś więcej? "Once all alone I was lost in a world of strangers No one to trust On m...