Rozdział 2

433 92 41
                                    

Drzwi skrzypią w regularnym tempie, niczym pchane równomiernie delikatnym wiatrem, który jednak nie ma jak dostać się do spowitej przez mrok sypialni przez zamknięte i szczelne okna.

Luhan przypatruje się temu zjawisku już od dobrej chwili, opierając plecy o balustradę ogromnego łoża. Po jego prawej stronie spokojnie śpi jego mąż, nieświadomy dziwnego uczucia, jakie teraz odczuwa jego partner. Lu jest niemalże sparaliżowany, jego usta nie mogą wydusić z siebie nawet jednego słowa, a palce nie są w stanie dotknąć Sehuna, aby go zbudzić.

Drzwi zamykają się gwałtownie, a Luhan przerażony zamyka oczy. Słyszy wyraźny odgłos stukania obcasu o panele podłogowe. Czuje wyraźną obecność kogoś jeszcze. Kogoś, kogo nie powinno tu być.

Teraz każde uderzenie wysokich pantofelków o podłogę powoduje kolejne dreszcze na jego skórze i palpitacje serca. Szczerze się boi.

Kroki ustają, a Luhan wyraźnie czuje na sobie czyjś wzrok. Wie, że ktoś stoi przy jego łóżku. Wie, że ten ktoś czeka, aż on otworzy oczy i wie, że nie odejdzie, póki on tego nie zrobi.

Zbiera się na odwagę, licząc w głowie już setną sekundę. Nie chce robić tego dłużej. Nie może dłużej pozostawać sam na sam z ciemnością.

Powoli uchyla jedną powiekę, a za nią dołącza kolejna.
W pokoju od dłuższego czasu czuć zapach stęchlizny, padliny, lecz gdy Lu otwiera oczy, zapach staje się bardziej intensywny, niemalże duszący.

Kobieta wpatruje się w młodego Chińczyka czarnymi ślepiami, wyraźnie kontrastującymi z bladą skórą. Jej usta są sine, a fartuszek i czarne włosy wskazują na usilną obronę. Są brudne, zniszczone.

Luhan przełyka ślinę i wpatruje się w kobietę, starając się hamować przerażony szloch. Boi się jej. Jest bardzo zimna i przede wszystkim martwa. Nie powinno jej tu być. Nie powinna zjawiać się w jego sypialni, ale sunąć się po korytarzach jednej z seulskich willi. Powinna tam płakać przez wieczność na swój los i utrudniać życie tamtejszym mieszkańcom.

Nie może tu być.

- Luhan...? - Chińczyk słyszy głos Sehuna, jednak wydaje się on być bardziej odległy niż zimno duszy, która powoli pochyla się nad nim, wprawiając go w jeszcze większy napad paniki. - Luhan? Co ci jest?

- Sehun... widzisz ją? - Lu czuje, że z jego gardła w końcu wydobywa się jakikolwiek dźwięk.

Sehun unosi lekko brwi i patrzy zdezorientowany na trzęsącego się Lu, który usilnie wpatruje się w jakiś punkt przed sobą. Podąża za jego spojrzeniem, natrafiając jedynie na szafę, stojącą po drugiej stronie pokoju. Zaskoczony wzdryga się, gdy ciemnowłosy nagle krzyczy i chowa się pod kołdrę. Natychmiastowo zapala więc lampkę nocną, która mocno rozświetla niewielkie pomieszczenie. Z szybko bijącym sercem rozgląda się wokoło, nie zauważając niczego wyjątkowego. Odkrywa kołdrę i bierze w swoje objęcia drobniejsze ciało zalane potem i falą drgawek.

- Ciii... spokojnie... jestem tutaj, Lulu... Nic ci nie jest... - Całuje go w czubek głowy, a następnie jedną ręką zapala drugą lampkę, aby w pokoju było jeszcze jaśniej. Póki co, jest jeszcze spokojny, będąc pewnym, że to po prostu jeden z napadów. Lu dawno ich nie miał, a nowe otoczenie może na nie wpłynąć.

- Hanrim... była tu Hanrim... - szepce Lu po kilku minutach, podczas których zdołał się nieco uspokoić. Zaciska pięści na koszulce Sehuna i przygryza lekko wargę. - Jestem pewien... dokładnie tak, jak wtedy...

- Wydawało ci się, Lu... Nie możesz się przyzwyczaić do nowego miejsca... - Sehun bierze twarz starszego w swoje dłonie i uśmiecha się delikatnie, chcąc go uspokoić. - Wszystko jest w porządku, wiesz? Jesteśmy tu sami. Nikt cię nie skrzywdzi. Nie ma tu Hanrim i nigdy nie będzie.

𝐢𝐧 𝐦𝐲 𝐡𝐞𝐚𝐝 | 𝐡𝐮𝐧𝐡𝐚𝐧Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz