Czekałem. Oglądałem telewizor i nie zmrużyłem oka nawet na chwilę. Wiedziałem, że prędzej czy później Markus wróci, musiałem po prostu wytrzymać do momentu aż ta chwila nadejdzie. Nie bez powodu prosiłem Andreasa, żeby skłamał. Skoro Eisenbichler myślał, że mnie przechytrzył równie dobrze ja mogłem zrobić to samo.
Kilka minut po drugiej w nocy usłyszałem jak wkłada klucz do zamka, samo wejście jednak zajęło mu dużo czasu, bo zanim to zrobił i przekręcił klucz słyszałem jak odbył poruszającą i szczerą rozmowę z samym sobą. Przywilej pijaka. Chcesz poznać grzechy Markusa? Zabierz go ze sobą do baru — dobrze, że dziennikarze nie wiedzą, że tak to działa.
Wgramolił się do mieszkania, a wtedy ja włączyłem światło. Wiedziałem, że go oślepi, miałem również pojęcie, że będzie marudził jak mały dzieciak. Swoją drogą druga w nocy wraca z barowej eskapady, a o dwunastej ma trening. Miałem nadzieję, że Andreas nie załatwił się tak jak jego kumpel.
— Zgaś to światło, proszę — wybełkotał zasłaniając sobie oczy ręką.
— Markus czy ty przypadkiem nie masz problemu z alkoholem? — zapytałem.
— Nie. Idę kupić i mam — odparł wybuchając śmiechem, jakby właśnie powiedział najlepszy kawał na świecie, jednak poziom żartu był tak słaby, że bawił chyba tylko jego.
Pokręciłem z politowaniem głową i zgasiłem światło, żeby nie widzieć jak Markus okropnie wygląda. Najprawdopodobniej wpadł w jakąś kałużę, która powstała z roztopionego śniegu, bo całe jego ubranie było przemoczone i szczerze mówiąc wyglądał jak ja, kiedy jeszcze żyłem na ulicy — na szczęście to było już za mną i chyba ten stan rzeczy nie powróci. Chyba.
Markus doczłapał się jakoś do sofy, na której jeszcze kilka minut temu oglądałem telewizor i położył się na niej. Sapał przy tym głośno i bredził coś pod nosem, jednak mówił na tyle cicho, że nie potrafiłem zrozumieć jego słów. Stanąłem nad nim i przyglądałem się jak próbuje ściągnąć z siebie kurtkę. Świetna zabawa.
— Daj pomogę ci, widzę, że wypad z Andreasem musiał być bardzo udany, bo twój stan na to wskazuje, pamiętaj tylko, że jutro, a w zasadzie już dzisiaj masz trening — burknąłem — Pewnie nie będziesz pamiętał nic z tego co się teraz dzieję.
— Był tutaj ktoś, kiedy mnie nie było? — zapytał niewyraźnie.
W pierwszej chwili chciałem odstawić szopkę, bo taki był mój pierwotny plan. Jednak doszedłem do wniosku, że zrobię to rano, kiedy Markus będzie cokolwiek rozumiał i pamiętał. W tamtym momencie mogłem mu powiedzieć nawet prawdę, bo nie było najmniejszych szans na to, że to zapamięta. Ponoć, kiedy człowiek jest pijany jest też szczery. Może mogłem w ten sposób coś z niego wyciągnąć. Zawsze warto zaryzykować.
— Andreas tutaj był, ale o tym pewnie już dobrze wiesz. Zastanawiam się dlaczego to zrobiłeś, rozumiesz o czym mówię? — zapytałem unosząc brew, chociaż miałem pojęcie, że w tej ciemności nawet tego nie zauważy.
— Ktoś musiał pomóc miłości — stwierdził — Jesteście jak dwie połówki jabłka. Ty to ta uparta, która ucieka przed drugą, a Andi to ta, która nie potrafi zapomnieć, że kiedyś byliście całością.
Nie do wiary. Cóż za pijackie i poetyckie porównanie. Czy skoki narciarskie były dobrym wyborem, Markusie? Może powinieneś zostać poetą — zaśmiałem się w myślach. Jednak musiałem przyznać mu rację. Byłem upartą i robaczywą połówką jabłka, która nadawała się tylko do wyrzucenia. A Andreas? On był ideałem. Człowiekiem bez skazy. Nie zasługiwałem na niego.
— Mówił coś o mnie? — zapytałem.
— Tęskni za tobą, musisz się z nim spotykać, przecież wiem, że go kochasz, a on kocha ciebie, teraz daj mi już spać, bo mam dosyć wszystkiego — wybełkotał.
Chwilę później słyszałem już jego chrapanie. Poszedłem do jego pokoju, żeby zabrać stamtąd kołdrę i go przykryć. Nie miałem zamiaru spać ze świadomością, że człowiek marznie za ścianą. Przyjął mnie pod swój dach, więc chociaż w taki sposób mogłem mu się odwdzięczyć. Rano oczywiście chciałem iść w zaparte, że nie rozmawiałem z Andreasem, o tym, że mamy się spotkać też nie chciałem mówić. Póki co to wszystko miało być tajemnicą. Naszą wspólną tajemnicą.
Położyłem się do łóżka z Andreasem, który cały czas kręcił się po mojej głowie. Nieważne o czym bym pomyślał, moje myśli i tak zbaczały na jego osobę. Co w nim widziałem? Nie wiem dlaczego się w nim zakochałem. Może to wina tego, że wciąż chciał trenować i walczyć o swoje marzenia, mimo, że mógł w ten sposób sobie zaszkodzić, ale chyba głównym powodem moich uczuć był jego uśmiech. Zawsze szczery, nigdy nie był wymuszony. Kiedy się uśmiechał wyglądał jakby się z tym urodził. Znak szczególny — usta wygięte w banana. Cały Andreas.
Chciałem, żeby coś z tego wyszło. Tak strasznie chciałem z nim być, ale druga część mnie powtarzała, że będę dla niego tylko problemem. Daleko mi do ideału i wiem, że nigdy nim nie będę, dlatego nie wiedziałem co mam z tym wszystkim zrobić. Przyjaźń nie wchodziła w grę, bo to raniłoby i mnie i jego. Na związek nie miałem odwagi, nie chciałem niszczyć mu życia, tak jak zrobiłem to ze swoim.
Zamknąłem oczy i poszedłem spać podekscytowany spotkaniem z osobą, którą kochałem, ale bałem się jej o tym powiedzieć.
CZYTASZ
you can be my hero
FanfictionStephan, czy nie tęsknisz za tym co było? Czy pamiętasz jak to jest być szczęśliwym? Czy twoje życie jest zbudowane z kłamstw? Czy jesteś w stanie dalej tak żyć? Kontynuacja: you can be my angel Okładka: @modest_amaro