#1

787 98 9
                                    

Tego dnia padał deszcz. Zmieszał się ze śniegiem, który leżał na ulicach, tworząc coś na kształt błota. Czy spodziewałem się, że spotkam kogoś kto będzie chciał mi pomóc. Nie, raczej nie. Zawsze starałem się uważać, żeby nikt mnie nie rozpoznał, ale tego dnia byłem zziębnięty, nie zwracałem na nic uwagi i w taki sposób los postawił przede mną Markusa, a spotkanie z nim nie mogło się skończyć na zwykłej rozmowie, bo to w końcu Eisenbichler — człowiek czynu, przyjaciel całego świata.

Zima była miesiącem, w którym walczyłem o swoje życie na wszystkich możliwych frontach. Kiedy nie masz domu szukasz miejsca, w którym mógłbyś spędzić noc, miejsca, które nie pozwoli ci zamarznąć. Niektóre noce spędzałem na klatkach schodowych w blokach, ale najczęściej ludzie mnie stamtąd wyganiali. Coraz bardziej przypominałem "typowego" bezdomnego, nie dziwiłem się im, że chcą się mnie pozbyć. Jeszcze rok temu zachowałbym się tak samo, ale człowiek, którym byłem rok temu, w żadnym stopniu nie przypominał teraźniejszego mnie. To były dwie różne osoby. Kim właściwie byłem tamtego dnia? Nikim.

Siedziałem w jednej z bram przy głównej ulicy, zaczepiałem przechodniów i pytałem czy nie poratowaliby mnie jakąkolwiek sumą pieniędzy, potrzebowałem ich, żeby przeżyć. Zawsze uważałem, żeby nie zaczepiać ludzi, którzy mogliby mnie rozpoznać, ale wtedy byłem wykończony, nie zwracałem uwagi na ludzi, którzy mnie mijali. Pytałem każdego, bo potrzebowałem pieniędzy, ale nie na jedzenie, nie na picie, na coś zupełnie innego.

— Stephan? — odezwał się do mnie jeden z przechodniów.

Dopiero wtedy wysiliłem się na tyle, żeby rozpoznać tę osobę. Przyjrzałem się jej, twarz wyglądała znajomo, ten głos również skądś kojarzyłem. Po kilku chwilach w mojej głowie zapaliła się lampka, to był Markus. Przyjaciel Andreasa, przez jakiś czas również mój.

— Nie, musiał mnie pan z kimś pomylić — skłamałem, zacząłem kaszleć, liczyłem, że w ten sposób się go pozbędę.

On jednak nie ruszył się z miejsca, w którym stał. Przyglądał mi się uważnie, jakby próbował dostrzec pod warstwą brudu i połatanych ubrań człowieka, który cztery miesiące temu zniknął. Nie potrafiłem rozszyfrować o czym myśli. Nie patrzył na mnie z pogardą, wyglądał jakby było mu mnie żal. Nie nabrał się na moje kłamstwa.

— Nie oszukuj mnie, przecież wiem, że to ty, poznaję twój głos, poza tym z brodą czy bez masz takie same oczy, tylko teraz są bardziej przekrwione niż wcześniej. Jakim cudem tu wylądowałeś? Co się stało Stephan, mi możesz powiedzieć wszystko — stwierdził.

Nie odezwałem się, wbiłem wzrok w ziemię, udawałem, że go nie zauważam, ale Markus cały czas nade mną stał. Był nieugięty, chciałem, żeby dał mi spokój, ale on postanowił, że tego spokoju mi nie da, a to było strasznie irytujące. Chwycił mnie za ramię.

— Stephan, nie mogę cię tutaj tak zostawić. Wyglądasz okropnie, pewnie jesteś strasznie głodny, nie mam pojęcia jak tu wylądowałeś, ale to jest mało ważne, chce ci pomóc, zabieram cię do siebie, umyjesz się, zjesz coś, a potem pomyślimy co dalej. Dobrze? — zapytał.

Czy miałem jakiś wybór? Owszem, mogłem siedzieć w tej bramie do wieczora, ale wątpię, że Markus by sobie stąd poszedł. Był za bardzo uparty, żeby tak po prostu sobie odpuścić. Poszedłem z nim, skoro chciał mi pomóc, to może warto było z tego skorzystać. Ludzie, których mijaliśmy patrzyli na nas z pogardą, znaczy się, głównie na mnie, na Markusa spoglądali bez zrozumienia, wszyscy go rozpoznawali, ale nie potrafili zrozumieć co taki ktoś jak on, robi z takim kimś jak ja. Po tygodniach spędzonych na ulicy, w końcu trafiłem do pomieszczenia z ogrzewaniem. Dla mnie to było jak mały cud, którego inni nie potrafili zrozumieć. Usiadłem w salonie, mój znajomy przyniósł trochę jedzenia z lodówki i zrobił ciepłą herbatę, usiadł naprzeciwko mnie i spoglądał na mnie z ciekawością.

— Andreas nie uwierzy mi jak mu powiem, że cię znalazłem. Kiedy zniknąłeś chłopak się załamał, nie chciał mi nic powiedzieć, ale było po nim widać, że coś jest nie tak. Zadzwonię po niego, musi wiedzieć, że żyjesz — powiedział Markus, wyciągając z kieszeni spodni telefon.

— Nie! — krzyknąłem, mój krzyk, przypominał bardziej charknięcie, co spotkało się z zaskoczeniem na twarzy Eisenbichlera.

— Dlaczego? Przecież Andi się o ciebie martwi, chłopie, on cię kocha. Mam ci to przeliterować? —zapytał.

Nie musiał, dobrze wiedziałem co czuję Andreas, chyba obaj czuliśmy się tak samo, ale to, że odszedłem było słusznym wyborem, przemyślanym. Nie chciałem robić Andiemu problemów, był znany, popularny, odnosił sukcesy, bzdurne gadanie w telewizji by mu nie pomogło. Przyniósłbym mu tylko problemy.

— Zresztą jak sobie chcesz. Nie mam mówić Andreasowi, że cię spotkałem, dobrze, nie powiem. Muszę teraz wyjść. Ty tu zostań, ogarnij się, możesz zostać na noc, jak wrócę to porozmawiamy. Jeżeli cię tu nie zastanę to będę cię szukał w mieście całą noc, aż cię znajdę i zaciągnę z powrotem, więc lepiej nie myśl o ucieczce. Widzimy się wieczorem, wtedy opowiesz mi jakim cudem upadłeś tak nisko — powiedział, a po chwili zostałem w mieszkaniu sam.

Zastanawiałem się czy opowiedzieć mu moją historię, Markus mi pomógł, chyba mogłem mu powiedzieć co mnie spotkało, czy też jak głupi byłem. Postanowiłem, że wszystko mu opowiem, pewnie nic to nie zmieni, ale chociaż zrzucę z siebie ciężar kłamstw, które były fundamentem mojego życia.

you can be my heroOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz