— To twój statek, Anakinie. — Atlas była wstrząśnięta. Mijały właśnie jej ostatnie momenty pobytu na Syzygy, w trakcie których do jej gospodarstwa przybył Anakin Skywalker. — Nie możesz go zwrócić.
— A niby czym chciałabyś wyrwać się z tej planety? Bez obrazy, Atlas, ale na tej planecie... w tym więzieniu!... nie ma nikogo, kto umie budować statki. Sądziłaś, że pojawi się przejście, które zabierze cię gdzie tylko będziesz chciała? To nie magia, Les. Latami naprawiałem ten statek, wiedziałem, że kiedyś odejdziesz. Pozwól sobie pomóc. Chcę, żebyś przeżyła swoje życie dobrze. No, przynajmniej lepiej niż ja.
Atlas westchnęła i lekko kiwnęła głową na znak zgody. Nie wiedziała jak chciała się stąd wydostać — sama wizja powrotu do normalnego życia przyprawiała ją o ból głowy. Mogła się stąd wyrwać i tego się trzymała. Sposób nie był ważny.
— Mogę cię jednak o coś prosić? — Anakin stał dzielnie u jej boku, spoglądając w horyzont. — Słyszałem, że chcesz dołączyć do Rebeliantów.
— Nie wiem co zrobię. Luke opowiadał mi o nich, chociaż sam nie wiedział dużo. Przybliżył mi historię galaktyki. Chciałabym, żeby Republika znowu istniała. A później chciałabym znaleźć dom. Więc tak, chyba dołączę do Rebeliantów.
— Moja córka jest tam generałem. — Zaciśnięte usta Anakina były bardziej wymowniejsze niż jego słowa. — Czy mogłabyś... Przeprosić ją w moim imieniu?
— Myślę, że ona wie, że się nawróciłeś. Tak samo jak wie to Luke, który, tak tylko przypomnę!, jest tutaj, na Syzygy, od paru tygodni. A jedyna bliska mu osoba na tej planecie nie chce się do niego odezwać.
— Ma Obi Wana. — Anakin westchnął. — A mnie zna jedynie jako Darth Vadera. Miałem z nim tak naprawdę parę minut, Les. Jestem mu obcy.
— Anakinie. Musisz mi uwierzyć, że jest na odwrót. Musisz mi obiecać, że gdy jutro stąd ucieknę, ty spróbujesz się do niego odezwać. Nie teraz, może za osiemset lat, ale spróbujesz. Nie skazuj się sam na samotność. Oni wszyscy... Mace, Qui-Gon, Yoda... Nawet Obi Wan... Oni wszyscy chcieliby, żebyś do nich wrócił.
Wiedziała, że Anakin jej nie wierzył i że trudno będzie go zmusić, żeby ustąpił. Ten Mistrz Jedi ciągle obwiniał się o to co zrobił w tak na dobrą sprawę innym życiu. Musiała przyznać, że udawało się mu ją okłamywać nazbyt długo, jednak co mogła począć? Wstyd w jego oczach mówił jej wszystko. I może nie znała go tak długo jak Obi Wana, lub Vrooka Lamara, który spędził z nią parę wieków, jednak to Anakinowi ufała na tyle mocno, by opowiadać, jak bardzo rozpaczliwie chciała żyć w normalnym świecie, a nie w takim pośród zmarłych wojowników Jedi.
— Chodź, pokażę ci co zmieniłem. — Anakin wskazał głową statek i podszedł do niego, nawet na nią nie czekając. Zaniemówił jednak, spoglądając na horyzont od wschodu. — Chyba nie tylko ja chcę się z tobą pożegnać. Powinienem już iść.
— A może nigdzie nie pójdziesz? — spytała, również spoglądając na piątkę wolno kroczących u swojego boku przyjaciół. — Zrobisz to dla mnie?
— Łamie mi się serce, że w wieczności którą mam tu spędzić i wiedząc, co oznacza wieczność, już nigdy cię nie zobaczę. Gdybyś chociaż miała Moc... Po śmierci znowu byś się tu pojawiła. Nie musiałbym się teraz z tobą żegnać i iść szybciej, niż chciałem, bo zmierzają do ciebie osoby, których unikam.
— Dobrze wiesz w jakich czasach żyłam. Wtedy nie było Mocy takiej, jaka istnieje teraz. Nie mogłabym jej posiadać.
Wyglądający na ten sam wiek w którym była Atlas gdy rozbiła się na Syzygy, Anakin Skywalker przytulił swoją przyjaciółkę, chowając ich sylwetki za średniej wielkości statkiem, który uchronił ich przez spojrzeniami przybywających gości.

CZYTASZ
DARK TIMES poe dameron, star wars !au
FanfictionNie rządzimy się własnymi prawami. Żadne życie ludzkie nie będzie stracone na marne. Nie wolno odbierać życia niewinnym istotom. Chyba, że nie masz innego wyjścia. My nie mieliśmy. Syzygy było miejscem, w które trafiali po śmierci. Pozwalało im być...