Rozdział IV

1.1K 70 7
                                    

Salę wypełniły podniesione głosy. Gellert odchylił się do tyłu na krześle, stawiając je na dwóch nogach, a swoje nogi opierając na stole. Odchylił też głowę, żeby widzieć piłeczkę tenisową, którą podrzucał. Zanim przybył na spotkanie, pojawił się na Wimbledonie. Miał więc faworyta na mistrzostwa w tym roku. Nikt się nie zorientuje, ponieważ był bardzo ostrożny ze swoją magią. Wyszczerzył się, podrzucając piłeczkę w tę i nazad.

- Nie mówię, że to godne pochwały zachowanie - oznajmił Gunvald Kollberg. - Mówię tylko, że w statucie nie ma nic, co by tego zabraniało.

- Nie można dla zabawy przeklinać praktykanta - odparła Li Mei. - To jest nie do przyjęcia.

- Nie można? - zapytał stary czarodziej w udawanym szoku. - Czy mogę w takim razie złożyć skargę na mojego byłego przewodnika?

W sali rozległ się głośny śmiech.

- Myślę, że w twoim wypadku nie mogło być mowy o żadnych ograniczeniach czy statutach, ponieważ wszystkie zostały równo i ostatecznie sponiewierane - powiedział rozbawiony Bouvier.

- Ależ to było tylko sto pięćdziesiąt lat temu - poskarżył się starszy mężczyzna, zerkając na Opiekuna Ljudmiłę Volkovą z błyszczącymi oczami.

Wspomniana czarownica nawinęła lok na różdżkę i powiedziała:

- Wiesz, właściwie powinnam być osądzona za to, że przeklęłam cię tak nieskutecznie. Nigdy nie zmieniłeś tego swojego zarozumiałego podejścia.

- Nie, nie, Ljudmiło, McFerlon ma rację - podjął Grindelwald. - Jeśli przeklęłaś go, musimy to omówić.

- Dzięki ci za to, przyjacielu - odparł McFerlon, przytakując z udawaną grzecznością.

- Nie ma za co - odparł Gellert, również przytakując. - Więc, jeśli byłabyś tak dobra i pokazała nam, czym dokładnie, najlepiej klątwa po klątwie, potraktowałaś go, może moglibyśmy...

- Heeeej! - McFerlon ciężko i niezdarnie poderwał się z kanapy.

- Twój wielki tyłek wciąż nie daje rady! - oznajmił radośnie Grindelwald.

Wredny uśmiech wspiął się na twarz Ljudmiły, która popukała różdżką o dłoń.

- Mam więc demonstrować?

Szmer głosów przytaknął jej na zgodę.

- Dziesięć do zera dla Volkovej.

- To nie fair - jej cel jest nieomijalny.

- Jest w ogóle takie słowo?

- Wiecie, to wszystko strasznie fascynujące i tak dalej, ale czy moglibyśmy się skupić na właściwej sprawie? Niektórzy z nas mają życie, do którego chcieliby wrócić - powiedział wyraźnie zirytowany, ciemnobrody mężczyzna.

- Tak, skupmy się na właściwej sprawie - wyjęczał McFerlon, niepewnie wyglądając zza kanapy.

Gellert nie mógł przegapić okazji na wydanie z siebie głośnego, skrzeczącego rechotu.

- No, Petro, słyszałeś Albusa. To poważna sprawa, trzeba to przedyskutować.

- Więc przedyskutujmy to!

Praktykantka ☆Tomione☆Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz