To była dość gorąca noc. Hermiona ściągnęła z siebie płaszcz i wpakowała go do torby, którą rzuciła niedbale koło ławki. Usiadła i sprawdziła godzinę. Było jeszcze wcześnie. Wciąż miała czas na zmianę zdania, czyli na coś, co czyniła w ciągu ostatnich czterech dni mniej więcej milion razy. Co do jej alibi - posłużyła się typowym dla nastolatki kłamstwem. Jej rodzice myśleli, że jest u Weasleyów. Ronowi napisała natomiast, że rodzice stęsknili się za nią tak bardzo, że nim puszczą ją do Nory, będzie musiała spędzić z nimi jeszcze trochę czasu. To nie było całkowitym kłamstwem. Widziała ojca pocieszającego jej płaczącą matkę, kiedy oboje odchodzili ze stacji, myśląc, że ich córka była w odjeżdżającym pociągu.
W istocie cichcem wróciła do domu i czas do nocy przeczekała w swojej sypialni. Nie sądziła, by szlajanie się po ulicach było dobrym pomysłem. Niezłą ironią losu byłoby, gdyby natknęła się na bandę śmierciożerców parę godzin przed spotkaniem z ich szefem. Patrząc na swój brak szczęścia ostatnimi czasy, wolała nie ryzykować. Coś zdawało się nad nią wisieć - coś jak fatum.
Bezwiednie wyrwała kwiatek z krzaka za nią. Zostać czy zwiewać ile sił w nogach? Niech los zdecyduje.
- Zwiać - powiedziała, Hermiona wyciągając płatek za płatkiem - zostać - zwiać - zostać - zwiać - zostać - zwiać - i skończyła.
W milczeniu spoglądała na oskubany kwiatek.
- Och, to nie w porządku - warknęła, odrzucając łodyżkę na bok i podnosząc się na nogi.
Minęła dwie postaci klaunów, które rozstawiono dekoracyjnie wokół całego boiska - niektóre z nich były dość małe, inne nieco większe od młodszego brata Hagrida. Ludzie uważali, że to odpowiednio radosne otoczenie dla małych dzieci, ale Hermionie wydawało się ono cholernie przerażające.
Zatrzymała się obok drewnianej karuzeli, chwyciła metalowy pręt i weszła na platformę. Wraz z drgnięciem jej różdżki karuzela zaczęła powoli się kręcić. Odchyliła lekko głowę i pozwoliła wiatrowi rozwiewać przyjemnie włosy. Jej bagaż leżał zapomniany obok ławki, którą opuściła. Westchnęła, spojrzała na zegarek i, przytrzymując się barierki, sprowadziła do pozycji leżącej. Za pięć trzecia, wciąż miała czas na podjęcie decyzji. Podrapała się różdżką po głowie, po czym skierowała ją ku niebu. - Zostać - powiedziała. Błysk opuścił jej różdżkę i jedna z migoczących gwiazda pociemniała. - Zwiać - zostać - zwiać.
To był ubaw; czuła ponurą satysfakcję, zaciemniając swoje otoczenie. Cóż za wspaniała symbolika!
Prychnęła.
- Zostać - zwiać - zostać - zwiać...
- Mam czekać, aż skończysz z Wielką Niedźwiedzicą? - zapytał ją zimny, wysoki, a jednocześnie rozbawiony głos. - Niektórzy astronomowie pewnie chcieliby wciąż móc korzystać z Gwiazdy Polarnej jako drogowskazu.
Hermiona poderwała się gwałtownie i solidnie przywaliła głową w metalowy pręt karuzeli. Był jakoś niżej, niż pamiętała... Lewą ręką potarła głowę, podczas gdy prawą przy pomocy różdżki zatrzymała karuzelę.
- Ja wcale nie... - urwała, widząc to protekcjonalne spojrzenie, którym ją obdarzył.
Czarny Pan przysiadł na ławce, którą zajmowała jeszcze przed chwilą. Założył ręce za głowę, wyciągnął przed siebie nogi, skrzyżował kostki i wpatrzył się w gwiazdy. Sprawiał wrażenie osoby, której absolutnie nigdzie się nie spieszy.