Słodki Salazarze, niech ktoś go wybawi od przymusu słuchania tego nadętego bufona.
Deacon Dorotheos Eugene Windshire był tylko asystentem asystenta Amelii Bones, Dyrektor ds. Bezpieczeństwa, ale ze sposobu, w jaki opowiadał o swojej pracy, można by wywnioskować, że sam był szefem Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów.- I wtedy skarciłem go za nieprawidłowe sprawdzenie jej wejścia i wyjścia - oznajmił dumnie Dorotheos. - Nie chcielibyśmy przecież, by poplecznicy Sama-Wiesz-Kogo dostali się przypadkiem do Biura Aurorów.
- Tak, to byłoby niewskazane - odparł Voldemort, uśmiechając się ironicznie.
Dorotheos wziął ten uśmiech za zachętę i kontynuował wyolbrzymianie swoich zasług w obliczu siedzącej naprzeciwko pięknej kobiety. Nie mógł uwierzyć własnym oczom, gdy na swoim stałym miejscu w lodziarni spostrzegł tę boginię, która zamawiała Białą Damę, jego ulubiony deser. To dało mu wspaniały pretekst do rozmowy z Nathalią. I niemalże padł, słysząc ten głęboki głos, którym wymówiła dobrze mu znaną nazwę deseru. Była dokładnie w jego typie - niebieskooka blondynka ze wspaniałym ciałem w seksownej, czerwonej sukience. Miał nadzieję, że jeśli jej zaimponuje, to poszczęści się mu dziś wieczorem. Nie miał kobiety od wieków.
Nathalia, znana wcześniej jako Lord Voldemort, pochyliła się, ukazując mu, jak bardzo miała czym oddychać, i wymieszała porcję swoich lodów w powolny i uwodzicielski sposób.
Rzeczy, które robi się dla władzy.
Czarny Pan przeszedł przez ciąg złożonych transformacji, wliczając w to zmianę płci, a wszystko to, by nawiązać kontakt z tym konkretnym urzędnikiem. Yaxley poinformował go, że ten człowiek był świadkiem wznoszenia barier ochronnych wokół domu Amelii Bones, ale sam nie mógł zmusić go do mówienia bez wzbudzania podejrzeń. Yaxley powiedział też, że Dorotheos w towarzystwie kobiet jest nieznośnym flirciarzem i gadułą. Niestety, jego śmierciożerca nie przesadzał. Powstrzymał potrzebę przewrócenia oczami i zastanowił się jak, na Salazara, kobiety znosiły coś takiego. Miał zamiar wyświadczyć ogromną przysługę każdej z nich, jeśli - poprawka - kiedy przyjdzie mu zabić tego bełkoczącego głupca.
Ale, po kolei, wpierw trzeba było zdobyć informację, której potrzebował wręcz desperacko. Bones stawała się zbyt dużym zagrożeniem i jej Biuro wymykało się mu spod kontroli na tyle, że przestał rozważać pozostawienie jej przy życiu. Przyszedł czas na działanie. Pociągłe spojrzenia, którymi obdarzał go ten idiota, jasno świadczyły o tym, że miał wpaść prosto w jego pułapkę.
Nathalia umieściła swoją łyżkę w pustym teraz pucharze i sięgnęła do torebki, by wyciągnąć z niej swoją portmonetkę.
- Och nie, pozwól mi - powiedział Dorotheos, pospiesznie wyciągając własny portfel. - Dama nigdy nie powinna płacić w towarzystwie mężczyzny.
Na Merlina, z którego stulecia wyskoczył ten imbecyl?
- Och, dziękuję, jesteś prawdziwym dżentelmenem - odparła Nathalia, uśmiechając się.
Schowała portmonetkę, podczas gdy Dorotheos szybko położył na stoliku właściwą sumę pieniędzy wraz z napiwkiem. Wstali jednocześnie. Nathalia przechyliła pytająco głowę.
- Nie byłbym prawdziwym dżentelmenem, gdybym nie odprowadził damy do jej domu w tak niebezpiecznych czasach, czyż nie? - powiedział Dorotheos, starając się brzmieć gładko i zawodząc straszliwie.
- Twoja troska jest wzruszająca. - I całkowicie niepotrzebna, o ile nie dotyczy twojego żałosnego życia.
Delikatnie umieściła dłoń na ramieniu Dorotheosa.