Hermiona zacisnęła palce na krawędziach pergaminu i zaczęła przeglądać naniesione przez niego uwagi. Pierwsza część eseju pozbawiona była czerwonych śladów, dopóki nie zaczęła nanosić ich sama, własną krwią. Końce palców wciąż wymagały uwagi po tym, jak rozkrwawiła je sobie na twardej, drewnianej podłodze podczas serii Cruciatusa.
Auć! Dlaczego mózg musiał uświadamiać człowiekowi ból, kiedy zwracał uwagę na ranę?
Szybko machnęła różdżką.
- Episkey!
Ogarnęło ją uczucie gorąca, które zaraz zastąpił przyjemny, leczący jej dłonie chłód. Hermiona przyjrzała się im uważnie. Zadowolona, że wszystkie paznokcie wróciły na swoje miejsce, schowała różdżkę i wróciła do przeglądania eseju. Kiedy dotarła do pierwszego zdania, które zaznaczył czerwonym atramentem, zmarszczyła brwi. To był logiczny wniosek, wyciągnięty z tego, co napisała wcześniej. Podążyła wzrokiem za linią prowadzącą na margines.
„Wyjaśnij szerzej dla czytających to idiotów z Rady."
Hermiona uniosła brew i potrząsnęła głową. Jakby tylko on był w stanie zrozumieć prosty wniosek zawarty w jednej myśli. Jego ego wcaaale nie było przerośnięte.
W miejscu, w którym zmieszała z błotem Teorię Wszystkiego McMullena, wyśmiewając jego twierdzenia dotyczące odwracania biegunów czyjejś magii, by cofnąć raz rzucone zaklęcie, przez wyjaśnienie (przy pomocy długaśnych równań arytmetycznych), że to niemożliwe zadanie mogłoby być brane pod uwagę tylko w przypadku dziesięciokrotnego zwiększenia maksymalnego zasobu mocy, widniał tylko jeden dopisek Voldemorta:
„Jesteś zbyt wyrozumiała, będziemy musieli się pozbyć tej cechy twojego charakteru."
Dalej przekreślił całe dwa paragrafy.
„Próbujesz uratować Pottera, chcąc zanudzić mnie na śmierć tymi powtarzającymi się twierdzeniami?"
No dobrze, być może była nieco zbyt zirytowana teoriami McMullena, które nie zaopatrzyły jej w odpowiedzi i się zagalopowała.
Dopiski Lorda Voldemorta w części eseju zapewniającej czytelnikowi wgląd w różne teorie na temat kontrolowanego rzucania zaklęć były stosunkowo łagodne. Ograniczały się do sugestii dopisania jakiejś drobnostki tu czy tam. Zrobił nawet kilka zabawnych, mocno sarkastycznych komentarzy na temat bardziej spekulacyjnych wniosków. Zachichotała. Była jednak pewna, że to nie było coś, czego życzył sobie w poważnym eseju. I wykreślił wszystkie zdania, które zawierały powtórzenia. Po kilku czerwonych liniach natrafiła na fragment, który został przekreślony na czerwono więcej niż jednym pociągnięciem pióra i w widocznym wzburzeniu, bo jak by nie patrzeć, pergamin został w tym miejscu uszkodzony. Obok tego widniało:
„Za każde powtórzenie bez ważnego powodu, które odnajdę w kolejnej wersji eseju, przywitasz się na powrót z moim Cruciatusem."
Otóż to! Żaden sposób motywowania nie mógłby się z tym mierzyć. Przysięgła nigdy nie narzekać na metody nauczania profesora Snape'a, Bóg jej świadkiem.
Naprawdę interesująco zrobiło się jednak, gdy dotarła do części, w której wysnuwała własną teorię na temat kontrolowanego rzucania zaklęć. Ponieważ nie wierzyła, że którakolwiek z istniejących teorii była całkowicie poprawna, nie miała innego wyjścia, jak zacząć pracować nad swoją własną. To było kłopotliwe, biorąc pod uwagę, że miała całą masę zastrzeżeń do Pięciu Podstawowych Praw Magii. A kwestionowanie tych uniwersalnych praw w jej hipotezie wiązało się z koniecznością dostarczenia cholernie dobrego uzasadnienia, dlaczego właściwie były stekiem bzdur. Próbowała mimo wszystko i... cóż...