W sumie to moja "książka" więc mogę tu napisać co zechce. Więc napisze recenzje innej książki. Nie umiem pisać recenzji. Nie umiem oceniać. Bo mi się praktycznie zawsze coś podoba albo nie. Dwie skrajności. Dużo więcej mi się podoba. Tak też było z książką Nicoli Yoon "Ponad Wszystko". Niedokońca podoba mi się tytuł. Nie wiem jak nazwałabym tę książkę ale napewno nie tak. Tytuł oryginalny, czyli "Everything everything" też do mnie nie przemawia. Nie wiem dlaczego. Poprostu. Książkę zakupiłam jakoś przed wakacjami 2017, a przeczytałam ją jednym tchem w Nowy Rok. Długo czekała.
Podobała mi się. W momencie, gdy Madeline (tak ma na imię główna bohaterka) ucieka z domu i nic jej się nie dzieje domyśliłam się już zakończenia książki. To mi się nie podobało. Zawsze podczas czytania książki lubię sobie dopowiadać część historii, która wydaje się całkowicie nieprawdopodobna. Potem czuję zawód, że nie domyśliłam się zakończenia. Tu widząc koniec byłam zaskoczona tym, że udało mi się przechytrzyć autora. Ale i czułam zawód, że było tak jak myślałam. Może ciężko zrozumieć moje myślenie. Ale wolę gdy nic się nie zmienia. To znaczy w moich myślach i przeżyciach. To brzmi niepoważnie? Możliwe.
Ta książka przypomniała mi jakie życie jest piękne i, że trzeba brać z niego garściami. Ta. Jasne. Sarkastyczne mrugnięcie. Byłam zadowolona czytając o tym, że ktoś doświadcza szczęścia. Mimo, że to wykreowane postaci ja czuję z nimi więź. Zawsze gdy czytam książke wchodzę w głównego bohatera niczym aktor. Aż za bardzo. Potem przez parę dni zachowuję się jak on. I ciągle myślę o tym. O czym? O przygodach. Przeżywam je na nowo w mojej wersji. Niezła zabawa. Na chwilę czuję emocje bohatera. Gdy przestaje go udawać znowu jestem szarą sobą. To nie tak, że zupełnie nienawidzę mojego charakteru. Nie lubię go, bo nie wiem czy jest mój czy może tych wszystkich osób, które udaje.
Miała być recenzja. Mam rozszerzony polski. Znaczy będę miała w drugiej klasie. A nie potrafię napisać recenzji. I ciągle powtarzam słowa. Nie lubię tego.