Rozdział 13

201 12 7
                                    


  Po wczorajszej sytuacji odciąłeś się ode mnie całkowicie. Nie spędziłeś w naszym mieszkaniu ani minuty. Nie odbierasz telefonów, nie odpisujesz. Ja nawet nie wiem, czy żyjesz, a to mnie tak cholernie przeraża. Od kilku godzin wsłuchuję, się w przestrzeń mając nadzieje, że usłyszę bicie twojego serca czy chociaż poczuję twój zapach. Ale nic się nie zmienia. Wszystko od dwudziestu czterech godzin zostało takie samo. Czuję, że muszę wrócić do tego miejsca. Może właśnie tam cię znajdę. Bez zastanowienia ubrałem swoje czarne vansy i szybkim krokiem udałem się w stronę lasu. Z każdą mijająca minutą przyspieszałem korku, a kiedy tylko dostrzegłem, że słońce powoli znika, z horyzontu wiedziałem, że to nie jest najlepszy pomysł udawać się tam po ciemku. Po piętnastu minutach byłem już na miejscu. Ponownie stałem na tej pięknej polanie otoczonej gęstym lasem. Widziałem, jak ostatnie promyki słońca próbują przedrzeć się przez liściaste korony drzew. Aż momentalnie na polanie zrobiło się ciemno, pomimo iż niebo posiadało jeszcze swoją pomarańczową barwę...

-Znowu ty- Ponownie usłyszałem ten głos. Ten sam jak z tamtego wieczoru.

-Szukam odpowiedzi- Powiedziałem, patrząc na swoje trampki- Chce wiedzieć wszystko, co jesteś w stanie mi powiedzieć- Dodałem, czując, jak moje serce przyspiesza.

-Myślisz, że jesteś gotów na prawdę ?- Spytał, a wszystkie drzewa jak by zaczęły się przed nim kłaniać.- Pokaże ci, czym się stałeś i czym jesteś od urodzenia. Ale musisz wiedzieć jedno... Twoje życie już nigdy nie będzie takie samo.- Nie wiedziałem nawet co mu odpowiedzieć. Z jednej strony jestem gotów na tą całą cholerną prawdę a z drugiej ona mnie tak cholernie przeraża.

-Po prostu to powiedz- Krzyknąłem, unosząc głowę ku niebu. Poczułem, jak na moją twarz kapią małe kropelki wody, które idealnie wpasowały się z łzami wypływającymi z moich oczu.

-Nie mogę ci się pokazać, ale powiem ci tylko jedno słowo. Banshee. Ale nie jesteś zwykły, lecz do tego musisz już dojść sam.- I nagle wszystko jak by się zatrzymało, wiatr ucichł, deszcz, pomimo iż padał, to dla mnie był niewyczuwalny. A jego obecność jak by zniknęła...

Nie chciałem wracać do domu na pewno niepustego domu. Poczułem dość silne przywiązanie do tego lasu. Jak by po tych wszystkich wydarzeniach stał się częścią mnie. Przemierzając, jego zakamarki czułem, jak bym znał go już na pamięć. Nie wiem, ile po nim chodziłem, ale niebo stało się już całkowicie czarne. Nie czekając, dużej oparłem się o pierwsze lepsze drzewo i po prostu zasnąłem.

Przemierzałem korytarze starego budynku aż natrafiłem na wielką salę z krzesłem na samym środku, do którego właśnie ty byłeś przywiązany. Po twojej pięknej twarzy spływały krople krwi kapiące ci nosa czy też z czoła. Nie czułem żalu na twoją osobę, lecz jedynie co czułem to narastający gniew, kiedy tylko na ciebie patrzyłem. Powolnym krokiem podszedłem do ciebie, a następnie spojrzałem ci głęboko w oczy. Miałem niesamowitą ochotę zetrzeć ci z tej twarzy twój piękny uśmiech. Wręcz chciałem cię zabić. Momentalnie do moich uszu doszedł hałas pękającej szyby a obraz przed moimi oczami stawał się z każdą chwilą coraz jaśniejszy, przez co byłem zmuszony zamknąć oczy. Po chwili, gdy je już otworzyłem byłem już kompletnie gdzieś indziej. Widziałem ciała nieznanych mi osób. A pośrodku nich znowu widziałem ciebie stojącego i śmiejącego się. Ale twoje ręce były całe we krwi. To ty ich zabiłeś....

Otworzyłem, oczy a do nich dostał się blask promieni słonecznych. Dopiero po chwili zorientowałem się, że spędziłem w tym lesie całą noc. Całą cholerną noc w tym chorym miejscu. Bez zastanowienia się wstałem na równe nogi i udałem się w stronę swojego mieszkania. Przemoczony, zmarznięty przemierzałem, uliczki miasta starając się ignorować wzrok tych wszystkich ludzi. Nie chciałem, słyszeć jak o mnie szepczą, ja po prostu tego nie chciałem. Przez to całe gówno, które dostałem, albo jak on powiedział, kim byłem. Nie mogę na siebie patrzeć, a co dopiero myśleć kim tak naprawdę jestem. Bezszelestnie wszedłem, do domu zastając się siedzącego na schodach. Twoje zakrwawione oczy patrzył prosto na mnie. Twoja przygryziona warga do krwi drżała. Ty się o mnie martwiłeś. Sam nie wiedziałem co mam zrobić. Jedna strona mnie kazała, mi cię zostawić a druga pragnęła na nowo poczuć twoje ciepło. Chciałem, ci pokazać jak to jest cierpieć jak ktoś zachowuję się jak by w ogóle cię nie zauważał. Dlatego bez zastanowienia minąłem, cię udając się od naszego pokoju zostawiając cię tam z pustką. Nie myśląc, jakie to może mieć konsekwencje....  

--------------------------------------------------------------------------------------
HEJKA! Po południu pojawi się zapowiedź mojego nowego opowiadania a dokładniej pojawi się o 14. Opowiadanie pamiętnikowe i tym razem nie związane z Camren. Tylko z teen Wolfem a dokładniej Thiam.... Mam nadzieje, że wam się spodoba! 

Yeah, I Said It|| ZiamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz