Prestiż w domu maklerskim, czyli jak nie zostałam wilczycą z WallStreet.

10 0 0
                                    


„Prestiżowa praca w domu maklerskim"

Mam 22 lata. Prawie, miesiąc to mało czasu. Nie wiem kim chcę być, co tydzień zmieniałam zdanie o swojej karierze zawodowej. Raz chciałam być matką polką, drugi raz nie chciałam słyszeć o dzieciach. Raz miałam być programistką, na drugi dzień malarką, a na trzeci chciałam prowadzić własny program kulinarny. Przez cały ten czas miałam tylko dwie pasję. Makijaż i śpiew.

Znudzona pracą w sklepie Niemieckiej Marki, która sprzedawała od majtek przez otwieracze do piwa z licznikiem, po śpioszki dla dzieci postanowiłam jakże zmienić coś w swoim cudownym życiu. Postanowiłam rozpocząć karierę prawdziwej biznes woman i rozpoczęłam pracę w domu maklerskim. Pracowałam w biurowcu na Mokotowie, później w centrum Warszawy i szukałam jeleni, którzy chcieli dorobić się na platformie inwestycyjnej . Miałam super menadżera. Był mega inteligentnym facetem, co sprawiało, że przychodziłam bardziej dowiedzieć się czegoś ciekawego o rynku i ekonomii. Gorzej jak dochodziło do rozmów telefonicznych. Czułam się głupio dzwoniąc do ludzi, wiedząc, że w tej branży częściej usłyszysz słowo „nie", niż „tak". Często słyszałam „spierdalaj", albo „nie masz co robić głupia babo?!"

Czy dziwie się ludziom do których dzwoniłam? Nie! Sama bym najchętniej tak odpowiedziała osobie, która dzwoni do mnie z jakąś ofertą czy innym gównem.

Najgorsze było żyć ze świadomością, że jak nie znajdę nowej pracy, to nie będę miała za co żyć... Więc chcąc, lub nie chcąc, musiałam tam pracować... ŻEBY PRZEŻYĆ.

Ludzie mi nie upraszczali tej wizji. Propozycję seksu bez zobowiązań po drugiej stronie słuchawki, a ja im tu gadam o cenach ropy naftowej i przewidywanych wzrostach. Głupota. Z perspektywy czasu można się pośmiać, mam nadzieję, że kiedyś jakiś mój potencjalny klient przeczyta owy materiał i przypomni sobie mój seksowny głos opowiadający o tym, że lubię grube, długie zielone świecę japońskie.

Też byłam żartownisia, a co?!

Wracałam wykończona psychicznie. Często doprowadzało mnie to do sprzeczek z moim ukochanym i cierpliwym mężczyzną. Na szczęście te czasy już minęły i nie wrócą, chociaż dalej moje eleganckie ubrania wiszą w szafię, jakby czekały, aż jutro założę je do pracy. O nie! Po moim trupie!

Czasami się zastanawiam, co by było gdybym była na tyle silna psychicznie żebym lubiła to robić. Czy wtedy bym mogła rozwijać swoją pasję makijażową? Niestety. Nie zostałam wilczycą z Mokotowskiego mordoru. Zostałam chujową panią domu i na dodatek pracuję tylko w sklepie z naprawdę wyjątkową obsługą klienta. Pierwsze podejście do bycia szanowaną biznes woman oceniam jako "porażka egzystencjalna". 

Nieperfekcyjna Pani DomuWhere stories live. Discover now