Dzwonek domofonu, rozchodzący się dość irytującym dźwiękiem po całym mieszkaniu, wydał się Marietcie najcudowniejszą melodią świata, porównywalną z chóralnym, zbawiennym Alleluja. Tak, to musiała być jej siostra, jedyne wybawienie, jakie obecnie jej pozostało.
Słysząc pukanie do drzwi, krzyknęła „otwarte" i zabrała z łóżeczka płaczącego malca. Czy to dziecko nie miało litości dla jej uszu? I skąd brało tę niesamowitą siłę do ciągłego wrzasku? Jak takie małe płuca mogły przepompowywać takie ogromne ilości powietrza wraz z dźwiękiem?
- Tak bardzo jestem wdzięczna za to, że udało ci się urwać z pracy. Nie wiem, co robić. - A mówiąc to, miała łzy w oczach. - On cały czas płacze.
- Bo to dziecko - bąknęła jej siostra, zdejmując buty i wierzchnie ubranie. - Daj mi go na moment.
Elwira fachowo i bez problemu przejęła z rąk młodszej siostry bobasa i już po kilku podrzutach i przytuleniach, malec nieco się uspokoił, delikatnie pochlipując.
- Boże, on ma chyba katar! - Marietta uniosła dłonie do twarzy niczym postać z obrazu Muncha, robiąc przy tym przerażoną minę. - I co teraz? A jak zacznie kaszleć? Trzeba będzie go zabrać do szpitala ... - rozpaczała.
- Uspokój się, proszę - powiedziała Elwira i pewnie weszła do przestronnego salonu, cały czas kołysząc malca w geście uspokojenia. - Gdy matka jest nerwowa to i dziecku udziela się jej nastrój. Dlatego usiądź i się uspokój. Po drugie, pewnie długo już płacze, więc ma gila pod nosem. To normalne. Ty jak płaczesz, też potrzebujesz chusteczki, prawda?
Marietta pokiwała szybciutko głową i pociągnęła jeden raz nosem, jakby chciała potwierdzić słowa siostry.
- Skoro już wszyscy jesteśmy spokojni - powiedziała Elwira stanowczym, acz miłym głosem, patrząc z uśmiechem na nie płaczącego już malca. - To może teraz powiesz mi, co to za tragedia się wydarzyła, z powodu której mnie tutaj wezwałaś.
- Boże, nie mogę już na to patrzeć. To straszne. Nie wiem, co robić.
- To może, chociaż powiesz, o co chodzi?
- Jego pupa. Zobacz jego pupę - mówiła siostra, nerwowo wskazując dłonią w stronę malca.
Elwira jedynie westchnęła i poszła z dzieckiem do sypialni rodziców, gdzie obecnie ustawione było łóżeczko i przewijak. Położyła chłopczyka na macie i zaczęła wyplątywać z ubranek. Obok niej, niczym duch, zjawiła się Marietta, zaglądając przez ramię siostry z taką obawą, jakby to jakiś demon miał wylecieć z pieluchy.
Elwira odpięła pampersa i spojrzała do środka pieluchy, a następnie przytrzymując malucha dłonią, odwróciła się w stronę siostry.
- Kpisz sobie ze mnie czy jak? - zapytała.
- Słucham? - odparła Marietta z lekkim przestrachem, ale zaraz też jakby zresetowała swoje matczyne oprogramowanie i zaczęła mówić jednym ciągiem. - Przecież musiałaś to zauważyć. Ma czerwoną pupę. I jeszcze jest tam pełno czerwonych kropek. To jakieś wypryski. Jestem pewna, że wczoraj było tego o wiele mniej. To się powiększa ... - zacięła się na moment, prawdopodobnie szukając w głowie jakiegoś słowa. - Rozszerza ...
- Tak - weszła jej w słowo Elwira, - prawdziwa epidemia.
- Dokładnie. Nie wiem już, co robić. To na pewno odparzenie. Z tego na bank będzie rana i co wtedy? Szpital.
- Spokojnie. To nic wielkiego i co ty masz z tym szpitalem? Tak bardzo chcesz tam wysłać swoje dziecko? - Marietta ponownie chciała dojść do głosu, ale Elwira nie pozwoliła jej na to. - Kiedy pupa zrobiła się czerwona?
CZYTASZ
Nowe widoki
Short StoryBo na miłość nigdy nie jest za późno. Dwoje dojrzałych ludzi: kobieta i mężczyzna. Żyją sami, lecz niesamotnie. Być może to los zdecydował o tym za nich, a być może częściowo sami świadomie podjęli taką decyzję. Co, jeśli jednak ten sam los zechce o...