Rozdział 4 - Płatek śniegu pod Egidą

3.4K 135 39
                                    

Przystaję na jasnoróżowym chodniku i przyglądam się wirującym na wietrze płatkom śniegu. Twan nadal nie ma, mimo że parę minut temu rozległ się dzwonek. Nieco mnie to niepokoi, ale - ponieważ znałazłam sobie nowe, interesujące zajęcie, które zajmuje mi czas - nie irytuje mnie to. Wręcz przeciwnie - ze spokojem wyczekuję na mężczyznę.

Widzę z daleka Susan. Macha mi i odjeżdża swoim kabrioletem spod budynku. W oczach lśnią mi łzy, ponieważ bardzo tęsknię za moją przyjaciółką. Zaciągam się powietrzem, słyszę z tyłu jakieś męskie głosy i...

Czuję mocne szarpnięcie, a moje ciało bezwładnie ląduje metr dalej. Wydaję z siebie syknięcie. Na dłoniach mam krew, a moja głowa mocno pulsuje.

- Patrz, jaka słaba! - Rozlega się głośny rechot. Jeden z chłopaków chyba odchodzi, ale nie zapowiada się na przybycie jakiejś pomocy.

Nie mam odwagi nawet otworzyć oczu, więc nadal tkwię w tej samej pozycji i zaciskam mocno powieki, czekając na kolejny cios.

Ale on już nie nadchodzi.

Otwieram oczy i ze zdziwieniem dostrzegam przed sobą postać Twan. Okłada pięściami nastolatka i czerwienieje po twarzy. Musi być mocno zdenerwowany. W pewnym momencie zauważam, że traci nad sobą kontrolę. Niepewnie podnoszę się z podłogi i chwiejnym krokiem podążam w kierunku mężczyzny. Kładę mu dłoń na ramieniu, a on, jakby właśnie go ktoś zbudził ze snu, odskakuje od chłopaka i mocno mnie przytula. Drżę. Zaczynam płakać i z lekkim wahaniem wtulam się w jego pierś.

- Przepraszam. - Szepcze w moje włosy. - Spóźniłem się. - Słyszę w jego głosie żal i robi mi się z tego powodu przykro. - Jak się czujesz? Nic ci nie jest? - Zasypuje mnie falą pytań.

- Trochę szczypią mnie dłonie. - Odpowiadam i nieśmiało wystawiam je w jego kierunku, pokazując resztki krwi.

- Chodź, mam w samochodzie plasterki. - Podsadza mnie na swoje ramiona i całuje w udo. - Jeżeli ten chłopak jeszcze raz cię dotknie, to jego rodzice mogą zamawiać wiązanki na grób. - Mówi na tyle głośno, że chłopak, który mnie popchnął, ucieka w popłochu jak ostatni tchórz.

Odprowadzam go wzrokiem i wsiadam na miejsce pasażera. Brunet nakleja parę małych plasterków na skórę moich dłoni i odjeżdżamy.

W radiu leci tym razem zespół, którego nie znam, w przeciwieństwie do bruneta, który zaczyna nucić piosenkę.

- Gdzie jedziemy? - Pytam ciekawsko, kiedy dostrzegam, że w zawrotnej prędkości oddalamy się od miasta, które powoli za nami znika.

- Oh, zapomniałem. - Drapie się dłonią po głowie. - Muszę załatwić parę spraw w biurze. Siedzisz tak cicho, że zapomniałem o twojej obecności. - Widzę, że, po raz kolejny dziś, czerwienieje po twarzy - tym razem ze wstydu. - Potowarzyszysz mi? - Pyta nieśmiało, nie odrywając wzroku od jezdni.

- Mam jakiś wybór? - Podnoszę lewą brew i poprawiam spódniczkę. - Jak długo się tam jedzie? - Zadaję kolejne pytanie i wydaję z siebie niezadowolony jęk.

- Za chwilę będziemy. - Nieco zwalnia i, faktycznie, dojeżdżamy do jakiegoś miasta. Zza domów wyłania się centrum miasta i w oczy od razu rzuca się duży budynek. - To tutaj.

- Wow. Pracujesz tutaj? - Rozchylam wargi ze zdziwienia i obarczam mężczyznę rozmarzonym spojrzeniem.

- Poniekąd. - Parkuje i wyłącza silnik. - Ale mam od tego innych. Ten budynek należy do mnie. - Mruga i obchodzi samochód. Otwiera drzwi od mojej strony i wystawia ku mnie swoją dużą dłoń, którą delikatnie ujmuję.

- Chyba mi o tym nie mówiłeś. - Zamyślam się i przemierzamy długie, niekończące się korytarze. Wszędzie tutaj są piękne kobiety. Kiedy na nie spoglądam, czuję się trochę nieswojo. Spuszczam wzrok na podłogę i wchodzimy do gabinetu, na którego drzwiach wisi plakietka z imieniem i nazwiskiem Twan.
Charles Hughs.

Twan Charles Hughs.

- Przytulaśne nazwisko.* - Myślę na głos i mimowolnie zaczynam chichotać.

- Hm? - Marszczy brwi, ale po chwili dociera do niego, o czym mówię. -Racja, placuszku.**

Wyciąga jakieś papiery i każe mi na siebie czekać. Nudzę się. Pomieszczenie jest duże i bardzo... Proste.

Życie Twan Charles Hughs'a musi być nudne, ale zarazem nieuporządkowane.

Dokładnie tak, jak jego gabinet.

Siadam na obrotowym krześle i zaczynam mieć wątpliwości. Duża firma, pociągająca aparycja, do tego kupa forsy i piękne kobiety na wyciągnięcie ręki.

I on naprawdę interesuje się zwyczajną mną? Nigdy nawet w połowie nie będę taka jak one. Zasmucam się.

W tej samej chwili mężczyzna wraca do pomieszczenia. Unosi wysoko brwi, obchodzi biurko i przyklękuje przy krześle.

- Co się stało?

Proste pytanie, zupełnie jak każde inne, ale w tamtym momencie nie umiem na nie odpowiedzieć.

No właśnie. Co się stało? Co się stało, Lotte?

Spoglądam mu prosto w oczy i postanawiam być szczera, więc wypalam:

- Nie rozumiem, dlaczego zwróciłeś na mnie uwagę, skoro masz tyle pięknych dziewczyn wokół. - Zakładam dłonie na klatce piersiowej i dociera do mnie, że to, co powiedziałam, było niewiarygodnie głupie i dziecinne.

On chyba też tak uważa, bo pierwsze co robi, po usłyszeniu tego, to cichy śmiech.

- Jesteś urocza, ale musisz wiedzieć, że one nie dorastają ci nawet do pięt. - Składa całusa na moim czole i chwyta mnie za dłoń, pociągając ku wyjściu.

Zmartwienia pryskają jak bańka mydlana, kiedy zauważam, że wyciąga z wnętrza samochodu niewielkiego, śnieżnobiałego misia i bukiet jasnoróżowych kwiatów.

Jedyne, co w tamtej chwili mogę z siebie wydusić, to ciche westchnięcie.

- Jeszcze raz przepraszam, że cię przy mnie nie było. Obiecuję, że nikt cię już nie skrzywdzi.

Rumienię się i wsiadam spowrotem do pojazdu.

- Gdzie teraz? - Mruczę już nieco zmęczona.

- Tak właściwie... Chciałabyś się zobaczyć z Susan? - Uśmiecha się delikatnie, a ja na chwilę przestaję oddychać.

- Mówisz poważnie?! Pewnie, że tak! - Piszczę i resztkami sił powstrzymuję się od wskoczenia na kierującego Twan.

- Jeżeli chcesz, mogę zawozić cię do niej nawet codziennie. - Ukazuje szereg białych zębów. - Ale pod warunkiem, że nie wymienisz jej na mnie.

Droga do domu Susan zajęła nam niewiele. Brunet odprowadził mnie aż do pokoju dziewczyny, bojąc się o powtórkę jakiegoś nieszczęścia.

- To ja będę już szedł. - Całuje mnie delikatnie w policzek i zbiega po schodach na dół. W tym samym momencie Susan otwiera swoje drzwi i rzuca mi się w ramiona.

- Tak bardzo tęskniłam. - Mruczę w jej ramię. Przyciska mnie do siebie mocniej. Zaciągam się zapachem jej ciemnych włosów i nareszcie czuję, że znajduję się we właściwym miejscu. Głaszcze mnie uspokajająco po plecach i siadamy na jej łóżku. Chwilę rozmawiamy, po czym jej usta opuszczają słowa, które mnie wręcz paraliżują.

- A teraz powiedz, co cię łączy z moim bratem.

a/n
* "-Przytulaśne nazwisko." - 'Hughs', z ang. hug - przytulenie.
** "-Racja, placuszku." - Nawiązanie do imienia. ('Charlotte' brzmi jak polskie 'szarlotka'.)
I jeżeli znowu rozdział pojawi się za późno, niż przewidywałam, to wiedzcie, że to przez moją siostrę.

Ujarzmić ogieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz