Przystaję na jasnoróżowym chodniku i przyglądam się wirującym na wietrze płatkom śniegu. Twan nadal nie ma, mimo że parę minut temu rozległ się dzwonek. Nieco mnie to niepokoi, ale - ponieważ znałazłam sobie nowe, interesujące zajęcie, które zajmuje mi czas - nie irytuje mnie to. Wręcz przeciwnie - ze spokojem wyczekuję na mężczyznę.
Widzę z daleka Susan. Macha mi i odjeżdża swoim kabrioletem spod budynku. W oczach lśnią mi łzy, ponieważ bardzo tęsknię za moją przyjaciółką. Zaciągam się powietrzem, słyszę z tyłu jakieś męskie głosy i...
Czuję mocne szarpnięcie, a moje ciało bezwładnie ląduje metr dalej. Wydaję z siebie syknięcie. Na dłoniach mam krew, a moja głowa mocno pulsuje.
- Patrz, jaka słaba! - Rozlega się głośny rechot. Jeden z chłopaków chyba odchodzi, ale nie zapowiada się na przybycie jakiejś pomocy.
Nie mam odwagi nawet otworzyć oczu, więc nadal tkwię w tej samej pozycji i zaciskam mocno powieki, czekając na kolejny cios.
Ale on już nie nadchodzi.
Otwieram oczy i ze zdziwieniem dostrzegam przed sobą postać Twan. Okłada pięściami nastolatka i czerwienieje po twarzy. Musi być mocno zdenerwowany. W pewnym momencie zauważam, że traci nad sobą kontrolę. Niepewnie podnoszę się z podłogi i chwiejnym krokiem podążam w kierunku mężczyzny. Kładę mu dłoń na ramieniu, a on, jakby właśnie go ktoś zbudził ze snu, odskakuje od chłopaka i mocno mnie przytula. Drżę. Zaczynam płakać i z lekkim wahaniem wtulam się w jego pierś.
- Przepraszam. - Szepcze w moje włosy. - Spóźniłem się. - Słyszę w jego głosie żal i robi mi się z tego powodu przykro. - Jak się czujesz? Nic ci nie jest? - Zasypuje mnie falą pytań.
- Trochę szczypią mnie dłonie. - Odpowiadam i nieśmiało wystawiam je w jego kierunku, pokazując resztki krwi.
- Chodź, mam w samochodzie plasterki. - Podsadza mnie na swoje ramiona i całuje w udo. - Jeżeli ten chłopak jeszcze raz cię dotknie, to jego rodzice mogą zamawiać wiązanki na grób. - Mówi na tyle głośno, że chłopak, który mnie popchnął, ucieka w popłochu jak ostatni tchórz.
Odprowadzam go wzrokiem i wsiadam na miejsce pasażera. Brunet nakleja parę małych plasterków na skórę moich dłoni i odjeżdżamy.
W radiu leci tym razem zespół, którego nie znam, w przeciwieństwie do bruneta, który zaczyna nucić piosenkę.
- Gdzie jedziemy? - Pytam ciekawsko, kiedy dostrzegam, że w zawrotnej prędkości oddalamy się od miasta, które powoli za nami znika.
- Oh, zapomniałem. - Drapie się dłonią po głowie. - Muszę załatwić parę spraw w biurze. Siedzisz tak cicho, że zapomniałem o twojej obecności. - Widzę, że, po raz kolejny dziś, czerwienieje po twarzy - tym razem ze wstydu. - Potowarzyszysz mi? - Pyta nieśmiało, nie odrywając wzroku od jezdni.
- Mam jakiś wybór? - Podnoszę lewą brew i poprawiam spódniczkę. - Jak długo się tam jedzie? - Zadaję kolejne pytanie i wydaję z siebie niezadowolony jęk.
- Za chwilę będziemy. - Nieco zwalnia i, faktycznie, dojeżdżamy do jakiegoś miasta. Zza domów wyłania się centrum miasta i w oczy od razu rzuca się duży budynek. - To tutaj.
- Wow. Pracujesz tutaj? - Rozchylam wargi ze zdziwienia i obarczam mężczyznę rozmarzonym spojrzeniem.
- Poniekąd. - Parkuje i wyłącza silnik. - Ale mam od tego innych. Ten budynek należy do mnie. - Mruga i obchodzi samochód. Otwiera drzwi od mojej strony i wystawia ku mnie swoją dużą dłoń, którą delikatnie ujmuję.
- Chyba mi o tym nie mówiłeś. - Zamyślam się i przemierzamy długie, niekończące się korytarze. Wszędzie tutaj są piękne kobiety. Kiedy na nie spoglądam, czuję się trochę nieswojo. Spuszczam wzrok na podłogę i wchodzimy do gabinetu, na którego drzwiach wisi plakietka z imieniem i nazwiskiem Twan.
Charles Hughs.Twan Charles Hughs.
- Przytulaśne nazwisko.* - Myślę na głos i mimowolnie zaczynam chichotać.
- Hm? - Marszczy brwi, ale po chwili dociera do niego, o czym mówię. -Racja, placuszku.**
Wyciąga jakieś papiery i każe mi na siebie czekać. Nudzę się. Pomieszczenie jest duże i bardzo... Proste.
Życie Twan Charles Hughs'a musi być nudne, ale zarazem nieuporządkowane.
Dokładnie tak, jak jego gabinet.
Siadam na obrotowym krześle i zaczynam mieć wątpliwości. Duża firma, pociągająca aparycja, do tego kupa forsy i piękne kobiety na wyciągnięcie ręki.
I on naprawdę interesuje się zwyczajną mną? Nigdy nawet w połowie nie będę taka jak one. Zasmucam się.
W tej samej chwili mężczyzna wraca do pomieszczenia. Unosi wysoko brwi, obchodzi biurko i przyklękuje przy krześle.
- Co się stało?
Proste pytanie, zupełnie jak każde inne, ale w tamtym momencie nie umiem na nie odpowiedzieć.
No właśnie. Co się stało? Co się stało, Lotte?
Spoglądam mu prosto w oczy i postanawiam być szczera, więc wypalam:
- Nie rozumiem, dlaczego zwróciłeś na mnie uwagę, skoro masz tyle pięknych dziewczyn wokół. - Zakładam dłonie na klatce piersiowej i dociera do mnie, że to, co powiedziałam, było niewiarygodnie głupie i dziecinne.
On chyba też tak uważa, bo pierwsze co robi, po usłyszeniu tego, to cichy śmiech.
- Jesteś urocza, ale musisz wiedzieć, że one nie dorastają ci nawet do pięt. - Składa całusa na moim czole i chwyta mnie za dłoń, pociągając ku wyjściu.
Zmartwienia pryskają jak bańka mydlana, kiedy zauważam, że wyciąga z wnętrza samochodu niewielkiego, śnieżnobiałego misia i bukiet jasnoróżowych kwiatów.
Jedyne, co w tamtej chwili mogę z siebie wydusić, to ciche westchnięcie.
- Jeszcze raz przepraszam, że cię przy mnie nie było. Obiecuję, że nikt cię już nie skrzywdzi.
Rumienię się i wsiadam spowrotem do pojazdu.
- Gdzie teraz? - Mruczę już nieco zmęczona.
- Tak właściwie... Chciałabyś się zobaczyć z Susan? - Uśmiecha się delikatnie, a ja na chwilę przestaję oddychać.
- Mówisz poważnie?! Pewnie, że tak! - Piszczę i resztkami sił powstrzymuję się od wskoczenia na kierującego Twan.
- Jeżeli chcesz, mogę zawozić cię do niej nawet codziennie. - Ukazuje szereg białych zębów. - Ale pod warunkiem, że nie wymienisz jej na mnie.
Droga do domu Susan zajęła nam niewiele. Brunet odprowadził mnie aż do pokoju dziewczyny, bojąc się o powtórkę jakiegoś nieszczęścia.
- To ja będę już szedł. - Całuje mnie delikatnie w policzek i zbiega po schodach na dół. W tym samym momencie Susan otwiera swoje drzwi i rzuca mi się w ramiona.
- Tak bardzo tęskniłam. - Mruczę w jej ramię. Przyciska mnie do siebie mocniej. Zaciągam się zapachem jej ciemnych włosów i nareszcie czuję, że znajduję się we właściwym miejscu. Głaszcze mnie uspokajająco po plecach i siadamy na jej łóżku. Chwilę rozmawiamy, po czym jej usta opuszczają słowa, które mnie wręcz paraliżują.
- A teraz powiedz, co cię łączy z moim bratem.
a/n
* "-Przytulaśne nazwisko." - 'Hughs', z ang. hug - przytulenie.
** "-Racja, placuszku." - Nawiązanie do imienia. ('Charlotte' brzmi jak polskie 'szarlotka'.)
I jeżeli znowu rozdział pojawi się za późno, niż przewidywałam, to wiedzcie, że to przez moją siostrę.
CZYTASZ
Ujarzmić ogień
RomanceCharlotte Sophie Cruise jest szesnastolatką delikatną jak płatek róży. Ma średniej długości, blond włosy, zielone oczy i... Tonę za krótkich spódniczek. Dobrze się uczy, uczęszcza do miejscowego liceum w Leeds, w którym z gramatyki języka ojczystego...