Rozdział 5 - Zgniłe czereśnie

3K 132 26
                                    

- B-bratem? - Wyduszam z siebie i parokrotnie mrugam oczami. - Którym bratem? - Marszczę brwi.

- Nie udawaj, że nie wiesz o Twan. Widziałam, że cię dzisiaj podwiózł.

Mój świat na chwilę się zatrzymuje. Przygryzam wargę i zaczynam się zastanawiać, czy mogę wyjawić przyjaciółce tajemnicę.

Gdybym tylko wiedziała, że Twan jest jednym z jej starszych braci!

Przymykam powieki i chowam twarz w dłoniach. Czuję na mnie jej spojrzenie, ale staram się ignorować ten fakt.

Wie już, że to ten korepetytor? Wie, że to ten, o którym jeszcze niedawno rozmawiałyśmy?

Może lepiej jej do tego nie mieszać? A jeżeli już bym jej powiedziała, to czy nie narobi nam kłopotów?

Twan wiedział od początku?

W mojej głowie stale namnażają się pytania, a odpowiedzi na nie wciąż brakuje.

Podnoszę swoj wzrok na zdzwioną brunetkę i się uśmiecham.

- Matka z nim rozmawiała i jakoś tak wyszło. To przyjaciel mojego korepetytora.

- Tego przystojnego? - Unosi lewą brew.

- T-tak. Znają się od dawna. - Brnę w to dalej, pocieszając się w myślach, że idzie mi dobrze.

- Jak ma na imię? To dziwne, bo Twan przeprowadził się tu niedawno. - Obarcza mnie podejrzliwym spojrzeniem, ale - całe szczęście - nie zagłębia się w to i zmienia temat, za co w duchu jej dziękuję. - Jak z matką?

- Nie widać? Jest okropnie. - Spuszczam wzrok. - Coś jest z nią nie tak. Ojca w ogóle nie ma w domu, mam wrażenie, że już w nim nie mieszka, a matka pozbywa się mnie z domu na wszelkie sposoby lub po prostu z niego ucieka. - Spoglądam przez okno. - W naszej rodzinie jest dużo niedopowiedzeń. Spraw, których nikt nie wyjaśnił. - Zamyślam się.

Za oknem pada.

Susan stara się mnie rozśmieszyć na wszystkie możliwe sposoby i po części jej to wychodzi. Jestem świadkiem niecodziennej sytuacji - Susan w maseczce. Wygląda w niej przezabawnie. Śmiejemy się bardzo długo.

Nadchodzi dziewiąta, więc żegnam się z przyjaciółką i wychodzę przed dom. Na parkingu stoi już samochód mężczyzny, wsiadam do niego i odjeżdżamy.

Nie wsłuchuję się już w żadną melodię - myślami jestem bardzo daleko i nawet nie zauważam, kiedy dojeżdżamy.

- Gdzie byłeś? - Pytam oskarżycielsko, wyczuwam w samochodzie napiętą atmosferę.

Brunet milczy, więc czekam. Mamy czas.

- Załatwić parę drobnych spraw.

- To znaczy? - Bawię się moimi palcami, unikając kontaktu wzrokowego. Twan wyciąga dłoń w kierunku mojej twarzy i unosi mój podbródek dwoma palcami.

- Zobaczysz jutro w szkole. - Uśmiecha się i delikatnie mnie całuje. - Tylko pamiętaj, żeby się nie wygadać o mnie.

- O tobie? - Marszczę brwi. - Twan! Masz mi powiedzieć! - Krzyczę z oburzeniem.

Przed dom wychodzi matka.

- Charlotte, na Boga! Nie tak cię wychowywałam! Twoje krzyki słychać na drugim końcu ulicy!

Brunet oblizuje usta i szepcze mi uwodzicielskim głosem do ucha:

- Następnym razem będzie słychać twoje jęki.

Wiercę się na siedzeniu, ponieważ robi mi się zdecydowanie za gorąco. Opuszczam pojazd i biegnę w kierunku rozgorączkowanej kobiety.

- Proszę tylko na nią nie krzyczeć. To ten wiek. - Mówi do niej na odchodne i posyła mi cwaniacki uśmieszek. Wytykam w jego stronę język za plecami matki, odwracam się na pięcie i trzaskam drzwiami.

***

Kiedy budzę się rano, czuję, że to zdecydowanie nie jest odpowiednia pora, aby wstać, ale budzik nie daje mi spokoju, więc niechętnie zwlekam się z łóżka.
Siódma.

Od: Twan
Miłego dnia, Lotte.

Wstrzymuję powietrze i gwałtownie je wydycham z cichym westchnięciem. Jest intrygujący, bez wątpienia intrygujący.

Wybieram z szafy białą koszulę i, jak zwykle, krótką, ale tym razem czarną, spódniczkę. Do tego zakładam długie skarpety do ud i nakładam błyszczyk na usta.
Zbiegam na dół. Na stole leży jabłko, a obok niego kartka z napisem 'Ojciec jest w szpitalu, nie miałam czasu ci zrobić śniadania, nie obraź się'.

Ojciec jest w szpitalu? Zamieram. Mój kochany ojciec? Wypluwam część jabłka, którą miałam w buzi i wybieram numer matki.

Odbiera już po pierwszym sygnale, jakby tylko na to czekała.

- Co jest ojcu? - Pytam na wstępie, podpierając się o blat. Błagam, nie mówcie, że to coś poważnego.

- Ohh, kochanie. Twojemu ojcu? Nic. - Odpowiada przesłodzonym głosem. - Zapytaj lepiej, jak się ma jego dziecko.

- Mam się dobrze?

- Przed chwilą się urodziło. Zdrowe i... Bardzo urocze. - Ma dziwny głos, nieco mnie to niepokoi.

- Byłaś w ciąży? Czemu o tym nie wiedziałam? Nie wyglądałaś na ciężarną...

Dopiero, kiedy matka milczy przez dłuższą chwilę, dociera do mnie, że to nie było jej dziecko.

Mój ojciec miał romans?

- Niemożliwe! - Wykrzykuję do słuchawki i z rozczarowaniem zauważam, że matka się już rozłączyła.

Zaciskam mocno powieki i słyszę za oknem głośny dźwięk klaksonu.

Chwytam plecak i wybiegam z budynku. Standardowo witam się z mężczyzną powściągliwym całusem w policzek.

- Coś się stało? - Kładzie dłoń na moim udzie.

- N-nie. - Przygryzam mocno wargę. - To co, powiesz mi, co zrobiłeś? - Zmieniam temat, a on wywraca oczami.

- Zobaczysz za parę minut, cierpliwości. - Uśmiecha się i dodaje gazu.

Za oknem jest nawet ładna pogoda, co nieco mnie irytuje, bowiem mój strój teraz zupełnie do niej nie pasuje.

- Ładnie wyglądasz. - Komentuję i zauważam, że na jego twarzy gości rozmarzony uśmiech.

- Jak zakonnica na Arktyce! - Naburmuszam się i zakładam dłonie na klatce piersiowej. - I wiem, co to jest sarkazm. - Mrużę oczy i posyłam mu gniewne spojrzenie.

Uroczo się śmieje, ukazując swoje dołeczki. Kiedy już parkujemy, przerzuca mnie na swoje kolana, tak, że siedzę na nim okrakiem i odgarnia moje włosy do tyłu.

- Wyglądasz pięknie. - Opiera czoło o moją głowę i namiętnie mnie całuje. Nie mogę mu się oprzeć, więc tylko wzdycham i oddaję pocałunek. - Lepiej?

- 'To ten wiek'? - Odpowiadam, starając się nie uśmiechnąć pod jego czujnym wzrokiem. - Uważasz, że jestem niedojrzała?

- Uratowałem twój zgrabny tyłek, a ty masz mi to za złe? - Dziwi się. - A jak już o nim mowa...

- Nie rozpędzaj się, Panie Bezczelny. - Strzepuję jego dłonie ze spódniczki i siadam spowrotem na swoim miejscu.

- A więc co się stało? Pytam na poważnie, nie unikaj mnie. - Zmusza mnie do spojrzenia w jego ciemne tęczówki. - Widzę, że coś jest na rzeczy. Możesz mi powiedzieć, nie obiecuję, że ci pomogę, ale...

- Mojemu ojcu urodziło się dziecko. - Zawieszam wzrok na bliżej nieokreślonej przestrzeni za oknem.
Zapada martwa cisza.

- Słuchaj... - Zaczyna, ale mu przerywam.

- Jezu, co mu jest?! - Przytykam twarz do szyby, obserwując Rick'a - chłopaka, który wczoraj mnie popchnął. Porusza się o kulach, wyraz jego twarzy jest niezadowolony, cały jest posiniaczony, z niektórych miejsc sączy się krew i trudno dopatrzeć się miejsca, które nie byłoby zakryte bandażem.

- Dlatego nie chciałem ci mówić.

Ujarzmić ogieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz