Rozdział 8 - Dom z papieru

2.5K 111 8
                                    

Szybka (a przynajmniej taka miała być) notka, rozdział jest zaraz po niej!
Chciałabym tylko przestrzec Was, że ten rozdział trochę mi nie wyszedł i nie obrażę się, jeżeli w tym miejscu Wasza większa część odejdzie - starałam się po prostu go dodać i skupiałam się bardziej na tym, żeby coś tutaj napisać, niż na samej treści; w opowiadaniu mam teraz "cięższy" do opisania moment historii bohaterów i niektóre rzeczy jest mi zwyczajnie ciężko ubrać w słowa. Mogło wyjść nieco chaotycznie, bo to zdecydownie moja pięta Achillesowa, więc jak by nie patrzeć, to tej chaotyczności możecie się tu doszukać w niektórych momentach [książki], za co przepraszam!
Starałam się doprowadzić tę część do 'znośnej', ale, jak zwykle, proszę o zwracanie mi uwagi na wszelkie niedociągnięcia (cały czas się uczę).
Nie piszę profesjonalnie, jestem amatorką, mimo tego dziękuję, że tyle Was tu jest (lub było!), no i zapraszam na (trochę) nieudany rozdział.

Dotykając jego nagiej klatki piersiowej, mam wrażenie, jakbym dotykała naczarniejszego miejsca w piekle.

Odsuwa jednym ruchem wszystkie papiery z biurka i zawisa nade mną, lustrując mnie uważnie przeszywającym na wylot wzrokiem.

- Nie powinniśmy. - Mruczy mi do ucha. - Ale nie potrafię się powstrzymać. - Opiera się czołem o moją głowę i patrzy mi w oczy jakby z wyrzutem, ale jednocześnie troską.

Dotykam opuszkami palców jego policzka i z czułością ujmuję twarz w dłonie.

- Trochę mi szkoda, że nie mogę o tobie plotkować z Susan. Myślisz, że się domyśliła?

Na to pytanie mięśnie jego twarzy spinają się, a mężczyzna momentalnie poważnieje.

- Susan wyjechała. - Mówi ledwo słyszalnie i posyła mi blady uśmiech.

- Co? - Marszczę brwi. - Niemożliwe. Nie zostawiłaby mnie! - Wykrzykuję i jak oparzona odskakuję od Twan.

- Tak będzie lepiej. - Ucina i zaciska lewą dłoń w pięść. - Dla nas. Dla nas wszystkich. Kiedyś ci wyjaśnię. Albo ona sama to zrobi. - Widzę, że jest już zmęczony. Kładzie głowę w zagłębieniu mojej szyi, a ja wydaję z siebie głośny, niezdawolony jęk.

- Jedziemy do Susan, tak?

Odsuwa się ode mnie i spogląda mi w oczy, jakby nie dowierzał, że to powiedziałam i liczył, że szybko zmienię zdanie.

- Nie, Charlotte. Nie jedziemy. - Na powrót poważnieje i spogląda na mnie wzrokiem w stylu: "Nie wymyślaj, dzieciaku". Domyślam się, że, gdyby mógł, z chęcią by to powiedział.

- Owszem, jedziemy. - Zakładam ręce na klatce piersiowej.

Wykrzywia usta w grymasie i wywraca oczami.

- To sobie poczekasz. - Odpowiada, tym samym zamykając temat, zgarnia klucze z blatu i opuszcza budynek.

Wybiegam za mężczyzną.

- Halo, na co?! - Marszczę brwi, ale nie uzyskuję odpowiedzi, więc wzruszam ramionami i jak gdyby nic wracam do domu.

Mijają godziny. Czas dłuży się w nieskończoność. Jedynym moim towarzyszem jest wskazówka dużego zegara w salonie, która odzywa się równo co sekudnę. Nieco mnie to irytuje, ale z czasem się przyzwyczajam.

Słyszę, że drzwi się otwierają i instynktownie biegnę w tamtym kierunku.

Mężczyzna zdejmuje nakrycie i niespiesznie podąża w moim kierunku, wymachując mi przed nosem kartkami papieru tak długo, że w końcu do mnie dociera - lecimy do Susan!

Piszczę i wskakuję w ramiona bruneta.

- Ale masz być grzeczna. - Rzuca stanowczo, jednocześnie dając mi buziaka w nos. Wyrywam bilet z jego dłoni i dłuższą chwilę mu się przyglądam.

Ujarzmić ogieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz