Rozdział 7

93 12 57
                                    

          Marie czuła się tak swobodnie w tym sztucznie osadzonym lesie. Niewiedzę i nienawiść do latających pojazdów zepchnęła na drugi tor i po prostu była szczęśliwa z udanej ucieczki.

          No... prawie udanej. Nadal nie mieli nawet, gdzie się zatrzymać, żeby obmyślić plan. Nagle coś wpadło jej do głowy.

           -- Ludzie! -- zawołała. -- Wiem, gdzie możemy się ukryć!

          -- Gdzie? -- zapytał Tobias.

           -- Nie ważne gdzie, ważne, żeby było bezpiecznie i dosyć blisko. -- wysapał Selicjo, biegnący na samym końcu.

           Marie przytaknęła i przyśpieszyła, żeby biec na przedzie grupy i pokierować nimi do celu. Sama w tym miejscu była tylko raz, z siostrą, kiedy szukały sobie wspólnego mieszkania. Na jednej z wizyt dowiedziała się, że Suzan jednak kupiła to lokum i o ile ma dobre informacje, a zazwyczaj ma, Suzan dalej tam mieszka, sama oczywiście.

            Zatrzymała się, gdy skończył się las. Wypatrzyła wzrokiem odpowiedni budynek i pokazała im go.

            -- Tam na pewno nas przyjmą. -- zapewniła, a mały uśmieszek wykrzywił jej usta, ale nie potrafiła go powstrzymać, no bo jak miała się nie cieszyć na spotkanie z siostrą? -- Altair...?

           -- Hę...? -- zapytał się mocno zdyszany Altair.

           -- Osobiście pakowałam ubrania, masz je? -- zapytała, sugestywnie spoglądając na wielki stos rzeczy, które tachał Altair i Bruce.

           Bruce przytaknął zamiast niego, bo to jemu przypadło bieganie ze stertą ubrań.

           -- Wybierajcie sobie, co chcecie. -- rzucił, machając niedbale ręką w stronę ubrań.

           Marie sięgnęła po jakieś nieco za duże jeansy z dziurami i zwykły T-shirt z rasistowskim napisem po angielsku.

           Z racji tego, że przebrała się jako pierwsza, miała za zadanie wykopać dół, w którym potem zakopią jaskrawe kombinezony.

           Po parunastu minutach wszyscy byli już przebrani, a dół wykopany. Wrzucili tam kombinezony i zakopali je niedbale, byle tylko nie były widoczne, a potem wyszli z lasu do ludzi.

***

           Ada pewnym krokiem szła pomiędzy wolnymi ludźmi. Ludźmi, którzy nie uciekli tak jak oni z więzienia i którzy nic nie wiedzą, albo wiedzą i nic nie robią z dziurą, która niedługo zniszczy ich ziemie na pół.

           Śmiała się też po cichu z Petera, który miał czapkę z daszkiem naciągniętą na charakterystyczną twarz i przez to od czasu do czasu się potykał. Śmiała się też ze spiętego Tobiasa, który walczył sam ze sobą, a nawet czasem coś do siebie powiedział oraz z Altair'a, który nie przejmując się niczym, z żywą ciekawością rozglądał się na boki.

            Doszli do wyznaczonego przez Mad budynku i zatrzymali się przed domofonem. Ada patrzyła, jak Marie bierze uspakajający oddech i przytrzymuje jakiś przycisk.

           -- Tak? -- zapytał głos w domofonie.

           -- Jeszcze nie zadałam pytania, a ty już się zgadzasz. -- powiedziała Mad lekkim tonem.

           -- Kto mówi? -- zapytał głos po chwili.

           -- Najdroższa siostrzyczka Suzan. -- odpowiedziała Mad, a głos w domofonie już się nie odezwał.

Władcy CzasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz