Słońce wisiało wysoko na niebie, zalewając las falą promieni. Wiatr szarpiący listowiem owiał przyjemnie twarz Zarreda od kilku godzin siedzącego w zaroślach. Elf odgarnął pasmo długich, czarnych jak smoła włosów za szpiczaste ucho, wzdychając po raz kolejny.
Wieści od komanda miały zjawić się wraz z posłańcem o świcie w okolicach ruin zapomnianej przez świat, ludzkiej świątyni, wśród Scoia'tael noszącej nazwę Vort Tauthe - Daleki Szept. Nazwa, choć piękna, zupełnie nie pasowała do obskurnych, porośniętych mchem głazów, jakie przez setki lat na skutek wietrzenia rozsypały się na podobieństwo domku z kart, bardziej przywodząc na myśl kamieniołomy, aniżeli dawne miejsce kultu. Mimo swej obskurności był to jednak dobry punkt orientacyjny i strategiczny. Żaden człowiek bowiem nie zapuszczał się w te okolice - obawa i strach przed śmiercią niesioną przez niechybiające celu, elfie strzały skutecznie gasiły wszelką ciekawość bądź chwilowe przejawy heroizmu, zdaniem Zarreda, dość głupiego zresztą.
Ludzie zawładnęli światem, przejęli władzę nad wodą i lądem, zarazili planetę swą plugawą rasą, zmuszając nieludzi do ucieczki - do ciągłego życia w ukryciu. "Albo podporządkowanie się i akceptacja ludzkiego buta na karku, albo śmierć"... Zarred nie miał zamiaru wybierać - żadna z tych dróg nie przemawiała do niego dostatecznie, by się dostosować... "Dostosować", co to miało w ogóle znaczyć? To człowiek był tu intruzem, najeźdźcą. Starsze rasy przybyły do tego świata na tysiąc lat przed ludźmi, żyły obok siebie, starając nie leźć sobie w oczy i wszystko jakoś się układało. Aż pojawili się dhoine i zachwiali trwającą od wieków harmonię, zniszczyli połowę cudów architektury i sztuki, a resztę rozkradli, rozdarli między sobą, jak zdziczałe psy. Ziemia spłynęła krwią nieludzi, dając początek erze człowieka, erze niewoli wszystkiemu co ma spiczaste uszy, długą brodę i metr wzrostu, bądź nie wpisuje się w ludzkie normy.
Zarred nie chciał nawet słyszeć o gettach czy slamsach w dużych miastach, gdzie miałby znaczenie nie większe niż zwykły pasożyt, niewart zdeptania podeszwą usmarowaną w gównie. Nie tak wyobrażał sobie swoją przyszłość, nie taki był świat o jakim śnił... Dlatego walczył - od wczesnej młodości walczył, przelewając ludzką krew. Wyżynając zbrojne oddziały, paląc wsie wraz z zamieszkującymi je donosicielami i An'givare, siejąc zamęt na granicach, mordując. Nie widział dla siebie innej drogi, wszelkie rozmowy i tłumaczenia, cała ta zasrana dyplomacja była guzik warta. Zarred przekonał się o tym nie raz, nie na swojej skórze oczywiście, wystarczająco jednak naoglądał się stosów z płonącymi nań wielbicielami pokoju, a także zbyt wiele słyszał o pogromach nieludzi, masowo zarzynanych na ulicach ludzkich miast. Poza tym... walczył nie tylko dla sprawy, Scoia'tael czy starszych ras, walczył... walczył dla siebie.
Poderwał głowę, instynktownie wyostrzając zmysły. Coś zbliżało się ku niemu powoli - zbyt powoli. Chwycił swój potężny łuk; niedźwiedzią osiemdziesięcio pięcio funtówkę, będącą zabójczą hybrydą, jaką przerabiał własnoręcznie z ukradzionego zerrikańskiemu kupcowi Zefhara, po czym ukląkł na jedno kolano, w błyskawicznym tempie zakładając strzałę i dociągając cięciwę do kącika ust. Zamarł. Cokolwiek zmierzało w jego kierunku, nie miało szans na przeżycie, gdyby tylko elf wypuścił strzałę. Pomijając już fakt, że skracana odległość działała na niekorzyść intruza, a w pięknie szlifowanych ramionach kryła się przerażająca wręcz potęga, gotowa z dwustu kroków powalić ciężkozbrojnego, miażdżącą przewagą okazywał się sam grot, który wbiwszy się w ciało ofiary, rozpryskiwał się, tworząc z wnętrzności bardzo nieestetyczną mozaikę. W innym wypadku przeszywał cel na wylot, raniąc dotkliwie narządy swymi specjalnie szlifowanymi krańcami.
Oddychał powoli i rytmicznie, dostosowując ruch klatki piersiowej do ciężkich kroków zbliżających się z każdą sekundą. Nagle pękła pobliska gałązka, a liście bujnych zarośli zaszeleściły. Zmarszczył brwi, słysząc cichy, nieludzki kwik. Zaraz potem jego zielonym oczom ukazał się zwieszony, koński łeb.
Kobyła skąpana była w jusze, jakiej nie dawał więcej niż godzinę - mieniła się w słonecznych promieniach, nie zdążywszy porządnie zakrzepnąć. Po aksamitnej szyi rozoranej w kilku miejscach spływały karminowe strugi, mieszające się z krwią jeźdźca, którego Zarred dostrzegł dopiero po chwili. Zacisnął zęby z trudem rozpoznając Dhorrę.
Wstał powoli, nie tracąc czujności, nie wykluczał, iż mogła być to zasadzka. Zdjął strzałę z cięciwy, wprawnym ruchem wsuwając ją do kołczanu. Dobył swego zbójeckiego noża o zakrzywionym ostrzu, po czym ostrożnie podszedł do zwierzęcia, które padło na klepisko z ubytku krwi i wycieńczenia.
Nim elf wyciągnął choćby rękę w stronę trupa, dostrzegł coś na co wcześniej nie zwrócił uwagi. Bez zwłoki rozpruł przesiąkniętą koszulinę, odsłaniając plecy dawnej towarzyszki. Sino-bladą skórę zdobiły wycięte tępym narzędziem ryciny głoszące "śmierć nieludzkim ścierwom". Zarred zaklął plugawie pod nosem.
Przeklęte gnidy, pomyślał, prostując się jak struna. Dorwali posłańca, chcąc udaremnić plan zasadzki, tylko... tylko skąd znali czas i trasę...? A może... a może śmierć Dhorry była przypadkowa? Może pojawiła się w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie? Czy była to cena za brak ostrożności?
Był w kropce - Dhorra nie żyła, a on wciąż nie znał treści rozkazów. Nie wiedział więc czy działać zgodnie z planem czy przerywać akcję. Błędna decyzja mogła przynieść poważne konsekwencje, a nawet śmierć towarzyszy. Musiał decydować - i to szybko.
Gwizdnął głośno, wsuwając nóż do niewielkiej pochwy przymocowanej do uda. Po chwili rozległ się donośny tętent kopyt, a zza krzaków białego mirtu i belladonny wyskoczył potężny ogier czarny jak sama noc. Zarred wskoczył na wierzchowca jednym susem, po czym z dzikim rykiem wbił pięty w boki zwierzęcia. D'yaebl, najwierniejszy przyjaciel elfa, pognał przed siebie z rozwianą grzywą manewrując pomiędzy gęsto rosnącymi drzewami i zostawiając za sobą jedynie wirujące szaleńczo, obumarłe listowie.
~ ~ ❈ ~ ~
Prolog można przyrównać do takiego odcinka pilotażowego - wprowadza w świat, ukazuje prawa nim rządzące, wyjaśnia pewne kwestie, takie np. jak relacje ras, osobom, które nie są zaznajomione z uniwersum, a dla tych którzy je znają, jest swego rodzaju przypomnieniem :)

CZYTASZ
Kruk (uniwersum wiedźmińskie)
AventureZarred, bojownik jednego z komand Scoia'tael, cudem unika śmierci. Jego oddział obozujący nieopodal, zostaje wyrżnięty w pień, co oznaczać może tylko jedno - wśród swoich jest zdrajca. Jako jedyny ocalały musi ostrzec Coineacha Da Reo, który przewod...