W karczmie było gwarno. Pomarańczowe słońce widoczne zza okiennic nikło powoli za horyzontem, żegnając się z Ban Glean ostatnimi promieniami ciepła. Większość mieszkańców pokończyła już codzienne obowiązki i udała się na spoczynek, a gdzież lepiej koiło się wycieńczone zmysły i ciało niż w miejscowej oberży? Próżno tu było szukać wolnych stolików, jeśli komuś zależało na miejscu do posadzenia tyłka, trzeba było się dosiadać do ław pełnych rozpitego towarzystwa albo zwyczajnie iść do domu.
Tego pecha nie miał Arto Deleriee. I nie było zresztą czemu się dziwować – w końcu grzał sobie miejsce od bladego świtu, kiedy to przybył do Ban Glean. Karczmarz dostał kilka złotych monet, dzięki czemu mężczyzna zapewnił sobie spokój i samotność. Długą drogę miał za sobą, a jeszcze dłuższa była przed nim. Musiał odzyskać siły, wypocząć, zjeść wreszcie ciepły posiłek, jak przystało na człowieka cywilizowanego, i przeanalizować to, co udało mu się osiągnąć do tej pory.
Wygląd Arto mógł mylić pospolitego obserwatora, gdyż nikt normalny nie powiedziałby, że człowiek odziany w burą, podróżną tunikę, kamizelę naddartą pod pachą i znoszone buty, które lata świetności miały już dawno za sobą, mógł być uczonym – profesorem wydziału historii naturalnej oraz medycyny i zielarstwa Akademii Oxenfurckiej. Deleriee nigdy nie lubił obnosić się ze swoją wiedzą i wykształceniem, wolał wtopić się w tłum i nie niepokojony móc prowadzić swoje badania. Tym bardziej, że drogie szaty, wóz czy inne tego typu luksusy naraziłyby go niepotrzebnie. Wystarczyło dobrze przyjrzeć się ludziom czyhającym w zaułkach, w małych, ciemnych uliczkach i innych podejrzanych miejscach. Poza tym lubił podróżować. Podróże kształciły i uczyły, bowiem człowiek wędrujący zbierał na swoich barkach nowy bagaż doświadczeń, a także okazję miał poznać nowych, interesujących ludzi. I tak też się stało tym razem.
Przysiadł się do niego, gdy ostatnie promienie muskały właśnie bruk miasteczka. Nie zapytał czy może się dosiąść, przycupnął tylko z boku, wciskając się w kąt oberży. Arto nie bez powodu usiadł na końcu sali, liczył na względny spokój i brak kłopotów, lecz zachowanie zakapturzonego osobnika wydało mu się co najmniej dziwne. Nie zamierzał się jednak odzywać. Wolał poobserwować osobnika i określić czy warto jest zaczynać rozmowę.
Pochylił się nad rozłożonymi na blacie papierzyskami, udając zaczytanego. Nieznajomy uniósł kufel do ust. Trzymał go przez krótką chwilę w powietrzu, jak gdyby targała nim niepewność. Arto był niemalże pewien, iż tajemniczy osobnik powąchał zawartość naczynia.
Czyżby obawiał się otrucia? - przemknęło przez myśl profesora, który zerkając na obcego z ukosa, poprawił zjeżdżające z nosa okulary.
– Panie. – Karczmarz wyrósł za nieznajomym i skrzyżował ręce na szerokiej piersi. – Stół przy którym siedzicie zarezerwowany jest przez tego jegomościa.
Mężczyzna nie odezwał się, nie drgnął nawet. Uniósł tylko kufel do ust, po czym pociągnął kilka łyków.
– Słyszycie? – warknął oberżysta, chwytając obcego za ramię, jednak Arto wstrzymał go gestem. Machnął dłonią obojętnie, odprawiając zdziwionego karczmarza. Dopiero, gdy ten zniknął za rogiem, spod ciemnego kaptura rozbrzmiał cichy pomruk.
– Dzięki.
Profesor milczał, śledząc bezmyślnie linijki własnego notatnika. Czekał.
– Dzięki – powtórzył kapturnik głośniej, nie podnosząc jednak głowy.
– Drobiazg.
Milczeli. Arto Deleriee zamknął notatnik, by następnie bez skrępowania otaksować obcego wzrokiem. Opończa, co było widać na pierwszy rzut oka, służyła właścicielowi od dawna. Osobnik był wysoki i najprawdopodobniej parał się wojaczką. Profesor nie był głupi, dostrzegał silną sylwetkę rysującą się pod połaciami płaszcza. Widział zgrubienia na skórze od rękojeści miecza i otarcia od wielokrotnego ściskania majdanu. Nie mogło być więc pomyłki – do czynienia miał ze specjalistą w swym fachu.

CZYTASZ
Kruk (uniwersum wiedźmińskie)
AventuraZarred, bojownik jednego z komand Scoia'tael, cudem unika śmierci. Jego oddział obozujący nieopodal, zostaje wyrżnięty w pień, co oznaczać może tylko jedno - wśród swoich jest zdrajca. Jako jedyny ocalały musi ostrzec Coineacha Da Reo, który przewod...