Za jakie grzechy, dobry Boże?! 𝟷

730 70 54
                                    

Jin... zniknął!

Przynajmniej tak myślał Namjoon, póki nie znalazł kartki przyczepionej do kartonu mleka w lodówce. Kiedy oderwał żółtą notatkę, okazało się, że była poskładana, w rzeczywistości ma ona jakieś trzydzieści centymetrów i zawiera listę zadań dla niego, na czas nieobecności Seokjina.

Przez tydzień miał sam ogarnąć ten bur... dom i utrzymać dzieci w jednym kawałku. Co to dla niego? Drobiazg! Przynajmniej tak sobie wmawiał pierwsze dwadzieścia minut, a później zaczął robić śniadanie i doszedł do bardzo odkrywczego wniosku, miał przerąbane.

W domu rozdzwoniły się budziki. Zanim Namjoon skończył rozpaczać nad swym losem do kuchni wbiegł Tae w koszulce w kotki, założonej tył na przód i w różowej spódniczce, której ciągle nie oddał Sooyoung. Bo przecież towar macany należy do macanta! Przynajmniej tak mu mówiła Soo, jak opowiadał jej o Hobim, a ona mu tłumaczyła, że jest jej chłopakiem, a ona macantem... Taehyung czasem odnosił wrażenie, że dziewczynki to już nie ludzie, bo były strasznie dziwne.

– Taehyung, nie możesz tak iść do szkoły – powiedział Nam z całą powagą, na jaką było go stać, gdy na niego patrzył

– Tato, nie możesz być w kuchni bez opieki – odpowiedział chłopiec, równie poważnie, zajmując miejsce przy stole, a Mingyu wskoczył mu na kolana. To, że jego ludzkie łóżeczko postanowiło się przemieścić, nie znaczyło, że jego kocia wysokość przerwie drzemkę na zbyt długo. – Pan strażak powiedział, że następnym razem mamy sobie sami gasić, bo nie będą do nas cztery razy w tygodniu przyjeżdżać

– Nie pyskuj! – Czerwony niczym walentynkowe bokserki Yoongiego, Namjoon położył przed nim miskę z płatkami. W tej chwili do kuchni wszedł Yoo z Kookiem na rękach.

– Yoonnie, czemu logiczne argumentowanie nazywa się pyskowaniem? – Tae wlepił spojrzenie w brata, który słysząc go, zakrztusił się sokiem.

– Skąd ty znasz takie słowa? – To nie tak, że Yoongi miał brata za debila... on po prostu uważał, że młodszy myśli inaczej niż przeciętny człowiek.

– Ale to wcale nie jest trudne słowo. Y-o-o-n-n-i-e, widzisz? Nawet Kookie by dał z nim radę! – Zapomniał już o swoim pytaniu, poświęcając całą uwagę płatkom. Gdyby nie to, że kupił je Jin, to Joon zakładałby, że jest w nich cała tablica Mendelejewa i świecą w ciemności, bo chrupki miały każdy możliwy i niemożliwy kolor.

– Tata, czemu mamy nie ma?

– Wróci za tydzień, jesteśmy zdani na siebie – Nie miał pojęcia, co złego powiedział, ale Gukie wybuchł płaczem i pobiegł do pokoju. Zgarnął kocyk, Kicusia i schował się pod łóżkiem, ciągle wyjąc niczym odnowiona syrena strażacka.

Yoongi jak na dobrego brata przystało, poszedł do najmłodszego, wyposażony w paczkę żelek, które przechowywał w swoim pokoju. Położył się na brzuchu, zaglądając pod łóżko. Wyciągnął słodycze w stronę malucha, jakby chciał przywołać do siebie zwierzaka. W sumie chciał, nawet żelki miał w kształcie marchewek, dla tego małego króliczka. Kookie w końcu wyszedł do niego i pozwolił usadzić się na kolanach. Bo w końcu przyszedł Yoonnie, jeszcze z żelkusiami, a żelkusie i Yoonnie, byli na jego liście najbardziej ulubionych rzeczy na całym świecie... Nie tak wysoko jak puciusie Jimina, ale jednak!

– No, co się stało?

– Jestem za mały, żeby umierać! Nawet nie dałem Jimisiowi buzi!

– Rany, przestań. Tata nas przez ten tydzień nie zabije – westchnął, ocierając oczka Kookiego, w których znów zbierały się łzy. Mały popatrzył na niego, jak na idiotę, który właśnie tłumaczyłby mu, że ziemia jest płaska – No dobra, jak będzie źle, to cię wezmę do Hobiego. Jego mama cię przechowa

(NON) Typical familyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz