V

55 6 0
                                    


Zabrałam siostry i ruszyłysmy z powrotem do Wanaheimu. Nie były zbytnio zadowolone z powrotu do domu, jednak nie miały zbytnio do gadania. Powinnam była odesłać je zaraz po ich wybryku.
Gdy ty tylko przybyłyśmy od razu zaczęłam przygotowania na samotną wyprawę na Mitgard. Nie wiedziałam czego się tam spodziewać. Księgi różnie mówią, a jeszcze inaczej opisał tą krainę Thor i jego pochodząca z śródświata narzeczona. Chociaż to właśnie ich relacja była zapewne najbardziej aktualna.
O pomoc w dostaniu się na Mitgard nie chciałam prosić nikogo z Asgardu. Miałam zamiar wykorzystać powóz mojej matki. Słynny rydwan Freji zaprzężony w małe białe skrzydlate kotki, które tak uwielbia moja matka. Niestety, kiedy sam Odyn zaproponował mi szybszy transport tęczowym mostem, nie mogłam odmówić. Naszykowałam się do drogi.Na suknię ubrałam lekką zbroję, zdobioną filigranowymi wzorami. Włosy związałam w ciasnego warkocza, a na głowę włożyłam okrągły diadem poprzetykany białymi kamieniami. Oznajmiłam rodzicom, że ruszam w drogę i wyszłam na dziedziniec. I na oczach zebranego przed pałacem tłumu zawołałam Heimdalla.

Otworzyłam oczy. Jakieś światło mnie oślepiało. Podniosłam się do siadu.

Ogromne drzewa oraz trawa większa ode mnie nie pozawalały słońcu się przebić.. Więc co mnie oślepiło? Spostrzegłam osobę trzymającą zamknięte w małym owalnym czymś, światło w dłoni.

- Sir mamy ją.- powiedział do swojego rękawu. Podniosłam się z ziemi, otrzepując suknie. Przez zarośla przedarł się siekając czymś podobnym do miecza wszelkie napotkane rośliny wysoki mężczyzna w średnim wieku. Zgięłam się w pół, czując ból niszczonych roślin. Były cały czas połączone z moją magią. Rozległ się huk. Ścięto drzewo. Kolejne... padłam na ziemie przy trzecim drzewie.

- Przerwać karczowanie!- krzyknął mężczyzna, a ból zaczął zanikać. Gdy podniosłam wzrok mężczyzna stał nade mną. Podniosłam się przy pomocy pędu który zaczął wzrastać pod moją dłonią tworząc swego rodzaju laskę. Wystawiłam dłoń wierzchem do góry. Mężczyzna jednak zamiast zachować etykietę, uścisnął ją.

- Nazywam się Phil Coulson - powiedział - Ten gąszcz to Twoja sprawka?- zapytał

- Sądziłam, iż znane są Wam zwyczaje witania władców. - spojrzałam surowo na tego prostaka, nie potrafiącego przywitać z godnością, osoby szlachetnie urodzonej. Nazywam się Feuille z rodu Wanów. Następca tronu Wanhejmu. - Uniosłam głowę wysoko, po czym rozłożyłam ręce, stopniowo kierując je w dół, przez co roślinność wróciła do pierwotnych rozmiarów, a ja odzyskałam wytraconą energię. Niskie drzewa i krzewy z powrotem zaczęły smutno porastać suchą trawę.

- Jak zrobiłaś z sawanny prehistoryczny las deszczowy? -zapytał. Słońce oślepiająco oświetlało moją twarz. Nakazałam wyrosnąć z ziemi karłowatemu drzewu by osłoniło mnie przed promieniami gwiazdy.

- Przy moim upadku, uwolniona energia kinetyczna zmieszała się z moją. Nadmiar odebrała ziemia tworząc to wszystko - Nie zrozumiesz. - powiedziałam szorstko, gdy mogłam już normalnie widzieć - Prowadźcie do swego władcy.

- Wasza Wysokość- zwrócił się do mnie z delikatnym uśmiechem - Ziemia nie ma jednego władcy. Podzielona jest na wiele części - państw. Każde z nich ma swojego władce. - wyjaśnił Phil Usłyszałam jakiś głos:

- Ej, co się stało? Wszystkie drzewa zniknęły.- Rozejrzałam się w poszukiwaniu rozmówcy.

- Kolejne nordyckie bóstwo- odpowiedział do swojego nadgarstka.

- Przysłać naszą blondyneczkę?- zapytał głos

- Tak. Reszta wracajcie do bazy. - odpowiedział syn Coul'a

Nie minęła chwila, a dostrzegłam coś wystrzelającego w górę na horyzoncie. Szybko poznałam tę postać. Nadlatywał Odinson we własnej osobie. Nie mogłam powiedzieć, że cieszyło mnie to spotkanie.

Zdobyć Tron || LLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz