Prolog

1.8K 201 82
                                    

Było już późno. Zbliżał się wieczór. Czerwone słońce powoli zaczynało znikać za horyzontem. Wiał lekki rześki wietrzyk muskając moją skórę. Nie było mi zimno choć ale i tak mało mnie teraz obchodzą takie rzeczy. Dlaczego? Bo postanowiłem ze sobą skończyć. Moje życie nie ma sensu. NIGDY nie miało. Wszyscy których znam mają swój dar. Mają możliwość stania się kimś. A ja? Ja go nie mam. I nigdy nie będę miał. Kacchan ma racje. Moje życie jest nic nie warte. Nie ma sensu bym dalej tu był. Może w następnym życiu dostane swój Dar? Mam nadzieje.

Aktualnie stoję na dachu szkoły do której chodzę. To dobre miejsce by umrzeć. Aktualnie i tak prawie tu nikogo nie ma. Może tylko paru woźnych ale i tak mnie nie zauważą. Jest tak spokojnie. Patrzę się w niebo. Widzę już pierwsze gwiazdy. Niedługo zapadnie noc. Ostatnie promienie słońca oświetlają mi twarz. Patrzę się na nie ostatni raz. Łzy napływają mi do oczu a w rękach ściskam mój zniszczony przez Kacchana zeszyt w którym zapisywałem informacje o bohaterach. Prychnąłem na myśl o swojej głupocie. Na co ja liczyłem? Tylko się oszukiwałem. Całe życie liczyłem na cud który nigdy się nie zdarzył i już nigdy się nie zdarzy. Załzawionymi oczami jeszcze raz spojrzałem na ostatnie promyki słońca które już po chwili całkowicie zniknęły. Poczułem jednocześnie ścisk w żołądku. Bałem się. CHOLERNIE SIĘ BAŁEM. Ale co ja na to poradzę. Wszyscy boją się śmierci. Ale nie mogę już zrezygnować. Jestem tylko problemem. Pora bym  znikną. Na zawszę.

Wziąłem głęboki wdech i podszedłem do krawędzi. Mój oddech gwałtownie przyśpieszył. Łzy lały się strumieniami. Oczy były rozszerzone z przerażenie do granic możliwości. Nogi miałem lekko skulone a rękami mocno przyciskałem zeszyt do piersi. Cały dygotałem ze strachu. Nagle skoczyłem. Zrobiłem to instynktownie. Jeśli bym tego nie zrobił wycofał bym się a w tedy do końca życia nie mógł bym sobie tego wybaczyć. Tego aktu tchórzostwa. 

Czas zwolnił. Miałem wrażenie że mijają godziny. Zamknąłem oczy. Zobaczyłem całe swoje życie. To co zrobiłem i to czego nie. Wszystkie klęski i upokorzenia ale i zwycięstwa i sukcesy. Wszystko aż do teraz. Im starsze wspomnienia tym wydają się jaśniejsze. Zatrzymałem się na tym kiedy nad rzeczką chciałem pomóc Kacchanowi wstać. To w tedy mnie znienawidził. A chciałem być choć troszkę przydatny. Oczywiście było na odwrót i zaczą mnie dyskryminować a nawet dręczyć. Ale nie mam już mu tego za złe. Wybaczyłem mu wszystko. Tak jak innym. Zawsze był moim idolem i wolę odejść pamiętając go jako wielkiego przyjaciela niż prześladowcę. Chce umrzeć ze spokojem w duszy. Nawet nie wiem kiedy zacząłem się uśmiechać. Zrozumiałem że odchodzę w spokoju. Szczęśliwy? Na pewno spełniony na tyle na ile mogłem. 

Poczułem ogromny ból przy zderzeniu z ziemią. Otworzyłem oczy dalej się uśmiechając. Gwiazdy migotały nade mną. Przynajmniej one są ze mną w ostatnich chwilach. Mimo bólu połamanych kości i zmiażdżonej czaszki czuję radość. W końcu zrobiłem coś odpowiedniego. W końcu to piekło zwane życiem się skończy. W końcu może zaznam spokoju. Słyszę jak ktoś biegnie i krzyczy w moją stronę ale już mnie nic nie obchodzi. Powoli zamykam oczy z lekkim uśmiechem na ustach. Ostatnie co widzę to zamazane sylwetki dwoje ludzi stojących na de mną i próbujących mi pomóc. Ale już nie są w stanie. W tej chwili...

... umarłem.

Anioł StróżOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz