Nawet nie wiem kiedy minęły te dwa tygodnie i w piątkowy wieczór Kamil wpadł jak burza do mojego pokoju.
- Ty jeszcze nie spakowany? -rozejrzał się po mojej sypialni, jakby szukając waliz.
- Spakowany -mruknąłem, odkładając podręcznik. Wskazałem mu niewielki plecaczek, w który zamieściłem wszystko czego potrzebowałem na krótką wyprawę.
- Nie potrzebujesz więcej? -spojrzał na mnie krytycznie.
- Przecież w niedzielę wieczorem wracamy, na co mi więcej? -pokręcił głową, jakby kompletnie nie rozumiał mojego toku myślenia.
A ja nie chciałem poznać jego. Przerażała mnie wizja napalonych alf, otaczających mnie ze wszystkich stron czyhających tylko na moją dupę.
- Nie chcesz się tym chłopakom pokazać z lepszej strony? -krytycznie na mnie spojrzał. -Wiesz myślałem, że zrobimy sobie wspólny wieczór piękności. Odesłałem Maxa. -Mówił to dość niepewnie, jakby się bał mojej reakcji.
- Myślisz, że się zaniedbałem? Przejrzałem się dość krytycznie w lustrze w szafie. Co prawda dawno nic ze sobą nie robiłem, poza tym chciałem sprawić Kamilowi przyjemność.
-Tylko bez przesadzania. -Zaśmiałem się obserwując jego zaskoczoną minę. Chyba spodziewał się ostre przeprawy.
Po początkowym zaskoczeniu wybiegł z mojego pokoju z szerokim uśmiechem, by wrócić po chwili z kilkoma kosmetyczkami. W tym momencie wiedziałem, że to był bardzo zły pomysł.
Po trzech godzinach ciężkich tortur miałem już wyregulowane brwi, zrobiony delikatny manicure zarówno na rękach, jak i na stopach. Teraz obaj leżeliśmy na kanapie oglądając sitcom, pijąc drinka, a gruba warstwa maseczki zalegała na naszych twarzach.
Było całkiem przyjemnie i wesoło, mimo że czułem lekkie podenerwowanie jutrzejszym wyjazdem.
Na koniec musiałem stwierdzić, że odwalił kawał naprawdę dobrej roboty. Nie mogłem uwierzyć, że ten w lustrze to naprawdę ja. Moja skóra błyszczała zdrowym blaskiem. A ja sam wydawałem się jakby odmieniony... tak wewnętrznie.
Ranek nastał szybciej, niż chciałem. Zwłaszcza, że lekki kac utrudniał mi wstanie z łóżka. Teraz żałowałem, że po pierwszym drinku dałem się namówić na kolejne dwa.
Podróż przysporzyła kolejnych tortur mojemu biednemu organizmowi, który z każdym wybojem niebezpieczne unosił zawartość mojego zgnębionego żołądka do przełyku. Dopiero pyszne śniadanie oraz tajemniczy koktajl przygotowane przez lunę stada mi pomogły. Choć muszę przyznać, że z początku byłem dość przeciwny wypiciu tajemniczej mikstury, która naprawdę mocno śmierdziała.
Luna o imieniu Victor okazał się naprawdę wspaniałym facetem, dzięki wszystkim bogom nie tak przegiętym, jak jego syn. Jednak już na pierwszy rzut oka było widać, że jest ojcem Kamila. Te same oczy, kształt twarzy, nawet sylwetka.
Do południa trzymał mnie w kuchni wypuszczając tam alfy jedynie pojedynczo. Do tego trzymał ich wszystkich z dala ode mnie. Co chwila pojawiał się tam kolejny z głupią wymówką. Obaj i tak wiedzieliśmy, że są tu po to, by obejrzeć mnie od góry do dołu.
Gdy w końcu Kamil postanowił zaprowadzić mnie do mojego pokoju okazało się, że dom stada jest pełen młodych, niesparowanych alf. Domyślałem się, że to że względu na mnie i czułem się z tym co najmniej dziwnie. Zwłaszcza, że każdy z nich próbował mnie w jakiś sposób oczarować. Ledwie przeszedłem tamtędy otoczony ich duszącym zapachem.
Za jego prośba spędziłem na fotelu wśród nich kolejne trzy godziny. Victor pojawił się w ostatnim momencie, kiedy byłem na skraju wytrzymania nerwowego. Wysłał mnie do pokoju obiecując, że wszystkim się zajmie.
Leżałem z zamkniętymi oczami, a w mojej głowie przewijały się obrazy z przeszłości. Nagie ciała ocierające się o mnie. Ich wymieszany zapach, którym przesiąknięta była pościel, na łóżku, z którego nie schodziłem przez trzy, cztery najgorsze dla mnie dni w miesiącu. Z koszmaru wyrwało mnie ciche i niepewne otwarcie drzwi.
- Jak się czujesz? -Kamil zapukał do mojego pokoju.
- Trochę przytłoczony. -Posłałem mu zakłopotany uśmiech.
Nie chciałem mu opowiadać o tym wszystkim. Wiedziałem, że poczułby się winny.
- Jak poszukiwania? -przysiadł na brzegu mojego łóżka. -Nie sądziłem, że pojawi się aż tyłu na raz. -W tym samym momencie do pokoju wszedł Max niosąc w ręku całą skrzynkę dziwnych rzeczy.
- Luna zadecydował, że w domu jest za dużo adoratorów i kazał rozwiązać to tak. -Postawił skrzynkę na łóżku. -W środku są podkoszulki alf, którzy są tobą mocno zauroczeni.
Chwyciłem pierwsze zawiniątko i wypadło z niego pudełko czekoladek. Spojrzałem z niezrozumieniem.
- Chcą wypaść jak najlepiej -zaśmiał się Kamil.
- Są jeszcze cztery takie, a ich ilość rośnie. -Max miał szeroki uśmiech -Co zrobić z wszystkimi kwiatami?
- Kwiatami? -byłem naprawdę przerażony.
- Nie panikuj, luna wszystkich wygonił, jednak prosił, byś powąchał wszystkie te koszulki. Jeśli, któryś zapach przypadnie ci do gustu zostanie zorganizowana randka oczywiście tak byś czuł się bezpiecznie.
Nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać. "Przytoczony" to było stanowczo zbyt małe słowo, by określić to jak się teraz czuję.
Dobrze, że kolejne pukanie do drzwi uratowało mnie od konieczności dalszej rozmowy, na ten naprawdę trudny dla mnie temat.
Młody doktor pojawił się w szparze drzwi.
- Kamil weź proszę kolegę i chodźcie, mam teraz trochę czasu.
Ten alfa pachniał naprawdę przyjemnie, lasem i mydłem. Było mi trochę szkoda, że to nie było to, choć fajnie by było mieć w domu prywatnego lekarza. Moje rozważania nad nim przetrwało naprawdę trudne dla mnie pytanie:
- Kiedy miałeś ostatnią gorączkę?
CZYTASZ
ZMIANY a/b/o
Werewolf" Nie musiałem długo czekać, aż pojawił się pierwszy "adorator". Rozebrał mnie delikatnie i później też starał się taki być, ale mój zapach go obezwładniał... Kiedy w końcu ze mnie zszedł, a gorączka trochę odpuściła, chciało mi się płakać. Poczułem...