Witajcie moi mili. Poważnie zastanawiam się, co dalej z tą opowieścią. Opcje są dwie:
- Pozwolimy Chrisowi żyć szczęśliwie i bajka szybko się skończy.
- Chrisa życie okaże się pasmem niekończących się nieszczęść, które niekoniecznie skończą się dobrze.
Wybór należy do Was moje perełki.
...................
Obudzili mnie bladym świtem. Wszędzie była rosa niwelująca mój zapach. Wyruszał z nami tropiciel stada, potężny mężczyzna koło czterdziestki. Miał bardzo ciemną karnację, która mocno kontrastowała z blond włosami.
Śmiałem się, gdy mnie obwąchiwał jeszcze w ludzkiej postaci, bo marszczył nos jak typowy pies. Dobrze, że się nie obraził, też wyglądał na rozbawionego. Gdy się zmienił obrastał w piękną kremową sierść, którą z wielką przyjemnością przeczesałem palcami. On zaś, z szerokim, wilczym uśmiechem, wsadził mi nos prosto w tyłek.
- Hej! - pisnąłem i pacnąłem go po pysku. Ten tylko wyszczerzył się, dokładniej prezentując szereg ostrych kłów.
Za wszelką cenę starałem się przypomnieć sobie drogę do tamtego miejsca, ale nic nie wydawało się znajome.
Tropiciel jednak się przydał i w południe trafiliśmy na skałę, którą aż za dobrze pamiętałem.
- To tu - chwyciłem Kamila za rękaw.
Wszyscy, jak na zawołanie, zaczęli się rozbierać i zmieniać. Rozbiegli się w różnych kierunkach, trzymając nosy blisko ziemi.
Ja podszedłem do zagłębienia pod skałą. Dalej były tam resztki królików, które on mi przynosił jako posiłek. Długo węszyli, jednak nikt nie poruszył się nawet odrobinę dalej. Tropiciel poddał się pierwszy.
- W tym miejscu nie czuć nawet twojego zapachu, mimo że jestem pewien, iż to kawałki twojego futra leżą pod tym głazem. - Wziął w dłoń długie pasmo czarnej sierści. - Akurat to chyba nie należy do ciebie? - Pokręciłem głową.
Starałem się nie uśmiechać, ale dzięki temu małemu znalezisku zyskałem pewność, że nie zwariowałem, a to wszystko wydarzyło się naprawdę.
Wszyscy to powąchali, ale nikt nic nie wyczuł. Jakby ktoś magicznie pozbył się najdrobniejszego śladu woni.
Zrezygnowani wróciliśmy do domu watahy. Liczyłem, że może badanie DNA coś da, jednak wiadomość, którą przyniósł nam doktor, była równie dziwna, co brak zapachu.
Gabinet alfy wyłożony był ciemnym drewnem. Ściany zdobiła dębowa boazeria. Za biurkiem znajdowała się spora biblioteczka, jednak po kurzu było widać, że rzadko ktoś z niej korzysta. Byłem jedną omegą w pomieszczeniu. Przy biurku zebrały się cztery alfy. Max cały czas trzymał mi rękę na ramieniu.
Zniecierpliwiony przywódca watahy w końcu zerwał się z krzesła.
- Czyli nic nie mamy? - spojrzał na pozostałych i przez chwilę naprawdę widziałem w jego twarzy zagubienie.
- Szczerze mówiąc, w życiu nie widziałem takiego kodu genetycznego - lekarz jeszcze raz spojrzał w papiery, jakby mógł w nich znaleźć coś, czego do tej pory nie zauważył. - Co innego, gdybyśmy nie mieli pewności, czy to wilkołak. Wtedy śmiało bym powiedział, że zrobił to prawdziwy wilk.
- Jesteś pewny, że to był jeden z nas? - Alfa spojrzał na moją osobę, a mnie w tym momencie aż szlag trafił ze złości.
Dzięki wszystkim bogom nocy, nie musiałem odpowiadać na to durne pytanie. Tropiciel zrobił to za mnie.
- A znasz zwierzaka, który potrafi tak zamaskować zapachy, żeby nikt nie mógł ich wyczuć?
- No, w sumie...
Widziałem zrezygnowanie na twarzach wszystkich. Ja jednak czułem, że jeśli nie było to moje wyobrażenie, to mój alfa jeszcze się pojawi. Nie mógł nas zostawić. Widziałem, że tym razem nas nie porzuci.
- Panowie -Zacząłem niepewnie - myślę, że ta sprawa w końcu sama się rozwiąże. Teraz muszę zająć się sobą. Opuściłem już sporo zajęć, a podejrzewam, że jeszcze będę zmuszony do nieobecności na kilku - dotknąłem swojego brzucha w typowo matczynym geście.
- Jak to? Nie zostajesz tu? - przywódca wydawał się mocno zaskoczony.
- Czemu mam tu zostać? -spytałem zbity z tropu.
- Jeśli jesteś w ciąży, to będziesz potrzebował opieki. -Dalej patrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Poradzę sobie, poza tym mam Kamila i Maxa. Jeśli sytuacja się zaogni, wtedy z pewnością skorzystam z waszej gościnności. Jednak teraz muszę spróbować ogarnąć się z tym sam.
- Nie zgadzam się - alfa warknął. - Zostajesz tu, a ja znajdę ci kogoś odpowiedniego, kto się wami zajmie. Nie pozwolę, by samotna omega mieszkała w mieście, z dzieckiem, bez żadnej opieki.
- Nie należę do twojego stada -przypomniałem mu starając się zachować bardzo uległy ton głosu, by go bardziej nie sprowokować.
- Jutro już będziesz i nawet nie próbuj się stawiać. - Westchnąłem, z jednej strony nie chciałem zostawać sam z tym wszystkim, ale nie mogłem im pozwolić wejść sobie na głowę. Nie teraz, gdy była szansa, że on znowu mnie odnajdzie.
- Nie przeszkadza mi to, cieszy mnie myśl o tak opiekuńczym stadzie. Jednak pragnę skończyć szkołę. To dla mnie bardzo ważne i nie chcę alfy na siłę. Obiecuję być tu na każdą pełnię i jeśli do kogoś zapałam uczuciem, pierwszy się o tym dowiesz, alfo.
Odesłał mnie do pokoju bez odpowiedzi. Dopiero po kilku godzinach przyniósł mi ją Max.
- Jedziemy do miasta, jednak jest jeden warunek.
Leżałem już w łóżku, w piżamce, a Kamil przysypiał przytulony do mojego boku.
- Aż się boję spytać. - Posłałem mu ciepły uśmiech. Miałem świadomość, że omega obok mnie słucha teraz uważnie, bo jego serce przyspieszyło bicie.
- Jeśli do ósmego miesiąca nie znajdziesz partnera, to oficjalnie zostaniesz związany z tym, kogo wybierze ci przywódca.
- Magicznie -skrzywiłem się.
- Jeśli się nie zgodzisz, to powiedział, że cię stąd nie wypuści. - Jego mina jeszcze bardziej stężała. - Jest jeszcze jedno. Musisz przyrzec, że nikomu nie opowiesz co się stało i sam wystąpisz o przeniesienie.
..............
Korekta: 13
CZYTASZ
ZMIANY a/b/o
Lupi mannari" Nie musiałem długo czekać, aż pojawił się pierwszy "adorator". Rozebrał mnie delikatnie i później też starał się taki być, ale mój zapach go obezwładniał... Kiedy w końcu ze mnie zszedł, a gorączka trochę odpuściła, chciało mi się płakać. Poczułem...