Czułem się okropnie ciężki. Z każdym dniem było coraz gorzej. W noc pełni zebrałem się ze wszystkimi na polanie. Spoglądali na mnie dziwnie i w większości trzymali się z daleka. Kamil dodawał mi otuchy, gładząc dłonią moje plecy.
- Uważam, że powinieneś odpuścić. Wiem, maluchy powinny pierwszy raz przemienić się w twoim łonie, ale jesteś taki słaby... - Zacisnąłem mocno usta i zacząłem się rozbierać. Chciałem, by byli zdrowi, dlatego musiałem to zrobić przed porodem.
- Nie ma innego wyjścia i dobrze o tym wiesz - warknąłem na niego.
Gdy tylko księżyc pojawił się na horyzoncie, alfa stada zmienił się i zawył głośno, dając znak reszcie.
To była najbardziej bolesna i wyczerpująca przemiana w wilka, jakiej doznałem w ciągu mojego życia. Po wszystkim upadłem na trawę, ciężko dysząc i płacząc jednocześnie. Nie byłem w stanie podnieść się na łapy. Cieszyłem się teraz z tego, że z nerwów odszedłem trochę dalej, żeby reszta mnie nie widziała.
Wszyscy zajęli się sobą, nawet Kamil pobiegł za swoim partnerem. Okropnie chciało mi się pić. Słyszałem strumień i wiedziałem, że jest niedaleko. Z okropnym wysiłkiem podniosłem się i mimo że się słaniałem, a moje łapy się uginały, udało mi się doczołgać do wody. Chłeptałem jak szalony i gdy udało mi się ugasić pragnienie, zdałem sobie sprawę, że wataha jest już dużo dalej, a koło mnie nie ma dosłownie nikogo. Pierwszy skurcz sprawił, że zakwiliłem cicho, kolejny wyrwał z mojego gardła głośny szczek pełen bólu, potem już tylko skomlałem. Poczułem silny zapach krwi i ledwo byłem w stanie się wygiąć, ale musiałem to zrobić. Krwi na ściółce było całkiem sporo i byłem pewien, że zacząłem rodzić.
Chciałem zawyć, by kogoś wezwać, ale nie dałem rady. Nie spodziewałem się takiego bólu. Nie myślałem o sobie, chciałem, żeby ktoś pomógł maluchom. Było stanowczo za wcześnie, aby mogły przeżyć bez odpowiedniej opieki.
Nie poczułem jego zapachu, ale ucieszyłem się, kiedy ktoś chwycił mnie za kark, próbując wlec. Niestety nagły ruch spowodował kolejny spazm i moje tylne łapy zaczęły się kleić od następnej porcji posoki. „Ratownik" też wyczuł krew i podszedł do mojego ogona zmartwiony. Dopiero wtedy go rozpoznałem. Chciałem na niego warknąć, żeby dał mi spokój, ale kolejny nagły ból sprawił, że musiałem dać sobie pomóc temu osobnikowi. Zaczął biegać wokół mnie, jakby nie wiedział co zrobić. W końcu padł na ziemię i z głośnym wyciem zmienił się w człowieka. Nie mogłem w to uwierzyć. Niepewnie stanął na nogach, jakby bał się, że go nie utrzymają. Widząc jednak, że kolejna konwulsja targnęła moim ciałem, chwycił mnie delikatnie i zaczął biec w stronę domu stada. Słyszałem jak reszta zbliża się zaciekawiona nowym wyciem, tropiąc nas. Pierwsi pod domem watahy pojawili się Kamil, Max i Dan, który jako jedyny rozpoznał to wycie. Wszyscy stanęli jak wryci, widząc ojca moich dzieci w ludzkiej postaci. To doktor stanął na wysokości zadania, zmieniając się zaraz koło nas i ciągnąc Liona w stronę swojego gabinetu.
Poród był ciężki, zwłaszcza w momencie kiedy lekarz kazał mi się zmienić w człowieka. Alfa watahy wpadł do gabinetu, w tej chwili jednak kompletnie nie przejmowałem się, że mam niezwykle liczne grono obserwatorów w tak wstydliwej sytuacji.
- Potrzebujemy krwi! - wrzasnął lekarz, widząc go. Przywódca natychmiast podszedł do szafki, zaczął wyciągać potrzebne akcesoria i zaraz podpiął się pod własną żyłę, bezpośrednio przetaczając płyn w moją. - Mocno krwawi - pokręcił nieznacznie głową.
- Ugryź go - warknął Alfa do mojego przeznaczonego, który stał skulony obok kozetki, przestraszony sytuacją. -Słyszysz, ty mały chuju?! - warknął potężnie, używając swojego wpływu. - Jeśli chcesz, by żył, oznacz go i weź od niego trochę bólu. - Doktor spojrzał na niego z nadzieją.
Jednak ja byłem pewny, że tego nie zrobi. W tym przekonaniu utwierdziło mnie jego nieznaczne odsunięcie się od leżanki. Posłałem mu ciepły uśmiech, co niestety nie trwało długo, bo pierwsze z moich dzieci pchało się już na świat. Byłem gotowy na śmierć. Miałem pewność, że moi przyjaciele spełnią moją prośbę i zajmą się szczeniakami. Jedyną komplikacją w tym mógł być On. Kołysał się nieznacznie w przód i w tył, a twarz ukrył w dłoniach. Co śmieszne, jego bliskość sprawiała, że kochałem go teraz jeszcze bardziej niż do tej pory. Kiedy usłyszałem płacz pierwszego z maluchów, wzrok rozmazał mi się i gdzieś z daleka usłyszałem tylko krzyki. Zapadłem się w próżnię, w której było tak cicho i spokojnie. Gdy myślałem, że to już koniec, poczułem przeraźliwy ból i pojawiło się jasne światło.
***
Krótko, ale niestety moja wena nie jest przychylna. Mam nadzieję, że kolejny rozdział będzie lepszy.
Korekta:13
CZYTASZ
ZMIANY a/b/o
Lobisomem" Nie musiałem długo czekać, aż pojawił się pierwszy "adorator". Rozebrał mnie delikatnie i później też starał się taki być, ale mój zapach go obezwładniał... Kiedy w końcu ze mnie zszedł, a gorączka trochę odpuściła, chciało mi się płakać. Poczułem...