Dan przyjechał po mnie o szóstej rano zdezelowaną furgonetką. Zawiózł mnie do swojego znajdującego się w lesie domku, który, o dziwo, okazał się całkiem okazały, choć trochę nadgryziony zębem czasu.- Masz psa? - zdziwiony spojrzałem na miskę na ganku. Psowate nie lubiły wilków i z zasady trzymały się od nich z daleka.
- Przychodzi tu taki stary kundel - zmieszany szybko zaczął się tłumaczyć. - Zostawiam mu jedzenie w misce i jak wracam to już jest pusta. - Pokiwałem głową, mimo że jego zdenerwowanie wydało mi się trochę dziwne.
Rozłożyliśmy wędki, a on pokazał mi co i jak mam zrobić. Czas mijał nam w wesołej, spokojnej atmosferze. Nawet udało mi się coś złowić. Co prawda Dan cały czas podtrzymywał mi wędkę, stojąc za mną i mówił, jak mam odpowiednio zwijać kołowrotkiem, by żyłka się za bardzo nie napięła, a, co za tym idzie, ryba nie zerwała. Nie czułem się przy nim skrępowany, mimo że był alfą i momentami niemal przytulał się do moich pleców.
Wszystko było niby w najlepszym porządku, jednak czułem coś pod skórą - jakby ktoś cały czas mnie obserwował.
W pewnym momencie zachciało mi się siku. Szybko spytałem o łazienkę, na co tropiciel niewyraźnie się skrzywił.
- Latryna jest za domem, po lewej stronie. Tylko nie licz na luksusy - zaśmiał się, zacinając kolejną sztukę.
Pobiegłem we wskazanym kierunku, lecz nim dotarłem, stanąłem jak zamurowany.
- To ty - wyszeptałem, ze łzami w oczach podchodząc do czarnego wilka.
Ten jednak, zamiast ucieszyć się na mój widok, zaczął na mnie warczeć.
- Kochanie, to ja - zbliżałem się coraz bardziej, bo liczyłem, że w końcu mnie pozna.
Zerwał się na łapy, wycofując się w tył i wyszczerzył kły. Powinno mnie to zatrzymać, ale nie chciałem znowu dać mu uciec. Jednym susem znalazłem się przy nim, próbując go przytulić. Wyrwał mi się i ugryzł mnie w bark. Myślałem, że chce mnie oznaczyć, ale to nie było to. Kolejne kłapnięcia i kolejne rany. W końcu wyrwałem się z zaskoczenia i zacząłem krzyczeć na pomoc. Nim jednak Dan dobiegł, jego znów nie było.
Płakałem, ale nie dlatego, że zadane rany bolały. On mnie odrzucił. Mój mate nas zdradził i w bardzo dotkliwy sposób oświadczył mi, że jestem naiwnym głupcem, którego nawet własny przeznaczony nie potrzebuje.
Dan zawiózł mnie do mojej watahy. Opatrzyli mnie i próbowali przesłuchiwać, lecz ja ciągle płakałem albo użalałem się nad sobą. Czułem się jakby ktoś wyrwał mi serce.
Kiedy trzeciego dnia po tym incydencie pojawił się lekarz, chwyciłem go za ramię.
- Daj mi tą tabletkę albo cokolwiek innego, nie chcę go - wyłkałem zasmarkany.
- Jaką tabletkę? - spytał zaskoczony. - O co ci chodzi? - mierzył mi puls, bacznie mi się przyglądając.
- Nie chcę być w ciąży. Zabij to, co we mnie jest - szok malował się na jego twarzy, pokręcił głową na nie.
- Nie mogę. Zabił bym i Ciebie, żadna omega nie przeżyje aborcji. - Przez chwilę się zastanawiałem i pokiwałem głową ze zrozumieniem.
Wyszedł z pokoju po kilku godzinach, chyba bał się mnie zostawić samego. Ja myślałem, a z każdą minutą odechciewało mi się żyć. W końcu wszystko zaplanowałem. Postanowiłem donosić ciążę, a potem...
Po tygodniu wróciłem do miasta. Dbałem tylko o to, by mój organizm był zdrowy i najedzony. Wszystko wykonywałem na autopilocie. Nie zależało mi na niczym, skoro i tak byłem tylko żywym trupem, inkubatorem dla szczeniaka, który nigdy nie pozna swoich biologicznych rodziców.
Nie powiedziałem nic swoim współlokatorom, praktycznie z nikim nie rozmawiałem. Kamil cały czas naciskał, ale ja po prostu wstydziłem się tego, że zostałem odrzucony przez kogoś, kogo kochałem całe swoje dorosłe życie. Nienawidziłem się tak mocno za to, że kilkakrotnie życie dawało mi szansę, a ja czekałem na niego, jak ten ostatni głupiec. Marząc o miłości jak z bajki.Nie pojawiłem się w domu watahy przez kolejne pełnie i, o dziwo, nikt nie miał mi tego za złe. Chodziłem na kontrole do miasta. Jedna z nich mocno mnie zaskoczyła. To był trzeci miesiąc, a miła, starsza beta, która została moim ginekologiem na monitorze pokazała mi dwa serduszka.
- Masz depresję? - spytała mnie wtedy, a ja spod maski spokoju pozwoliłem wypłynąć temu wszystkiemu, co mnie trapiło.
Nie wiedziałem jakim cudem rozgryzła mnie tak szybko, skoro widziała mnie drugi raz.
Siedziała na kozetce i głaskała mnie po głowie, jak dziecko. Jako jedyna dowiedziała się prawdy.
Przepisała mi lekkie leki, które trochę pomogły złagodzić ból "wyrwanego serca".****
- Musisz się z kimś sparować, jeśli nawet uda ci się dotrwać do końca ciąży, to nie przeżyjesz porodu - powiedziała, gdy byłem w szóstym miesiącu, a mój brzuch był większy niż ja sam.
Z takim planem poszedłem do klubu dla singli. Choć nie była to łatwa decyzja i nie przespałem przez nią kilku nocy.
Już od progu poczułem silny zapach zdesperowanych alf. Dzisiaj miała się tam odbyć "szybka randka". Liczyłem, że spotkam kogoś wartościowego, jednak po czwartej zmianie miałem ochotę krzyczeć. Były tam aż cztery omegi, oprócz mnie jeszcze jedna ciężarna. Inny miał poparzoną połowę ciała, a kolejny był chyba trochę opóźniony w rozwoju. Czułem się tam strasznie, aż nie pojawił się on - potężny, przyjemny dla oka, typowy bad boy. Był trochę młodszy, ale miał w sobie coś, co w bardzo zły sposób mnie pociągało. Gdy zadzwonił dzwonek, który informował o kolejnej zmianie, wstałem wraz z nim.
- Idziemy na jakąś herbatę w miejsce mniej przepełnione testosteronem? - zaproponowałem z uśmiechem. Przy nim przez tę krótką chwilę poczułem się naprawdę szczęśliwy. Jednak gdzieś tam, pod skórą, czułem, że go zdradzam.
........
Korekta: 13
CZYTASZ
ZMIANY a/b/o
Loup-garou" Nie musiałem długo czekać, aż pojawił się pierwszy "adorator". Rozebrał mnie delikatnie i później też starał się taki być, ale mój zapach go obezwładniał... Kiedy w końcu ze mnie zszedł, a gorączka trochę odpuściła, chciało mi się płakać. Poczułem...